Bo niesiemy ogień
Ada Ryszka
Zespół Szkół im. Powstańców Śl./ Młodzieżowy Dom Kultury w Rybniku
Samotni i opuszczeni idący wśród walących się, obumarłych drzew. Ojciec z dzieckiem, ratunkiem dla ocalenia jego człowieczeństwa. Najbardziej martwił się o buty. O buty i jedzenie. Jedzenie najbardziej i co się stanie, gdy będzie musiał opuścić go na zawsze. Często surowy i powściągliwy, lecz mimo wszystko kochający i opiekuńczy. Gdy zamyka oczy widzi tamten piękny świat, wątpliwy teraz w swoim istnieniu, utęskniony, który dla niego nigdy nie powróci. Nie potrafi wyzbyć się z pamięci obrazu żony, która nie wytrzymała ogromniej presji i odeszła. Dziecko jest jego bogiem, oby nie ostatnim w agonii tamtejszego świata. Czy chłopiec słusznie nosi to miano? Może tylko z powodu swojego niedoświadczenia, ma w sobie miłosierdzie i nieco radości? On nie pamięta już dawnej, normalnej kolei rzeczy. Nie zna słońca, zwierząt i błękitu morza. Ojciec nie potrafi mu obiecać, że morze ma ciągle taki kolor. Podążają na południe, nie znając kresu wędrówki, kryjąc się i uciekając przed ocalałymi hordami ludzi, próbującymi przetrwać polując na innych. Tamci gotowi zaprzedać duszę diabłu, ale czy istnieje inne piekło, niż to w którym się znajdują? Synek pyta ojca, „czy jesteśmy dobrzy”, ale czy istnieją jeszcze dobrzy ludzie?
„Drogę” czytałam i oglądałam kilkukrotnie, zresztą jak większość książek i ekranizacji McCarthy’ego, lecz nie dziwię się nazwaniu tej powieści arcydziełem. Ameryka w jego utworach jest ciągle taka sama, zepsuta i beznadziejna, z wszechobecną śmiercią i przemocą. Jak na takie klimaty przystało, bohaterowie w znacznej większości nie są wzorcami moralnymi, lecz po ich bliższym poznaniu, uświadamiamy sobie, że to napotkane nieszczęścia wpłynęły na ich postępowanie, oni zaś są zagubieni i bezradni w obliczu tamtejszej rzeczywistości. Dzięki stosunkowo prostemu stylowi wypowiedzi znajdujemy dla nich nieco współczucia, a nawet serdeczności.
John Hillcoat, dobrze odnajduje się w klimatach zbliżonych do amerykańskiego pisarza, ukazuje to chociażby „Propozycja” – jego antywestern z antypodów czy „Gangster” – opowieść o honorze i braterstwie w czasach prohibicji w Stanach Zjednocznych na początku XX wieku, w których w sposób drastyczny, a zarazem bardzo ludzki opowiada owe historie. Moim zdaniem film Hillcoata „Droga” to najlepszą ekranizacja dzieł McCarthy’ego, choć wielu okrytych sławą reżyserów jak bracia Coen („To nie jest kraj dla starych ludzi”) czy ostatnio Ridley Scott („Adwokat”) oraz paru innych twórców kina niezależnego, zmagało się z genialną prozą, różnie sobie radzili. „Droga” natomiast ma to, czego innym brakuje – w sposób subtelny wyraża uczucia, rzadkie, a jednak tak istotne w tamtym beznadziejnym świecie. Niepokoi, wzrusza i zapada głęboko w pamięć.
Jako film drogi zajmuje ważne miejsce wśród filmów swojego gatunku, sądzę, że jest swoistym ewenementem. Różni się od apokaliptycznych stricte rosyjskich wizji, w których głównym wątkiem jest zagrożenie atomowe, jak w serii komputerowych gier z akcją umiejscowioną na terenie Prypeci/Czarnobyla, czy powieści Dimitra Glukhovskiego „Metro2033”, gdzie szczątki ludzkiej cywilizacji żyją w tunelach i na stacjach moskiewskiego metra broniąc się przed różnego rodzaju mutantami. Tu tkwi zasadnicza różnica, u McCarthy’ego w „Drodze” nie istnieje żadna cywilizacja, nawet jej okruchy, każdy pozostawiony jest na pastwę losu, nawet powód upadku ludzkości nie jest wymieniony. Człowiek samotnie musi walczyć lub poddać się złu świata.
Spośród amerykańskich produkcji wyróżnia go także rozbudowana sfera sacrum, która praktycznie nie istnieje w innych filmach tego typu. Np. „Wojna światów” S. Spielberga mimo podobieństwa fabuły (ojciec uciekający z dziećmi w czasie inwazji kosmitów) i pokrewieństwa gatunkowego (film drogi) to tylko imponująca efektami superprodukcja z obowiązkowym happy endem.
Poruszają oszczędne dialogi oscylujące w granicach dywagacji na temat dobra i zła, chłopca, który w swym życiu nie miał okazji do zaobserwowania nieistniejącej już w świecie hierarchii wartości. Nieustannie ze swą dziecięcą ciekawością, poszukuje odpowiedzi na nurtujące go pytania. Warta uwagi jest niebywała i zarazem tak oczywista relacja ojca z synem, przekonująco odtworzona przez Viggo Mortensena i Kodiego Smit’a-McPhee – mamy wrażenie obcowania z prawdziwym uczuciem. Odtwórca ojca znany głównie jako Aragorn z trylogii Jacksona, jest wiarygodny w swej roli, co widać chociażby w scenie, gdy zaniedbany i niedożywiony płynie nago w lodowatym morzu.
Klimatu dodaje posępna sceneria uzyskana poprzez szarość zdjęć, w której pożary, zniszczone i splądrowane domy, umarłe lasy, najzwyczajniej przygnębiają. Realistyczna charakteryzacja pozwala odczuć odór ciał i kruchość ludzkiego istnienia, a subtelna muzyka Nicka Cave’a i Warrena Ellis’a stałych kompozytorów Hillcoata, uzupełnia dialogi i wzbudza uczucie nadziei u widza.
Całość tworzy pochłaniającą, miejscami przerażającą, a jednak wzruszającą opowieść, która niepokoi od początku do końca. Jak zakończy się ich podróż? Czy ogień, który niosą przetrwa?