Miłosna misterność
Magdalena Gołębiowska
Gimnazjum nr 10 im. Janusza Kusocińskiego w Kaliszu
Kiedy rozpoczynamy seans kolejnego filmu Todda Haynesa, najpierw zostaje nam przedstawiona scena będąca częścią końcówki scenariusza. Reżyser nie mógł tego rozegrać lepiej: gesty odtwórczyń dwóch głównych ról – Cate Blanchett i Rooney Mary – zdradzają nam charakter filmowej historii.
Widz stopniowo wzbogaca portrety obu kobiet. Tytułowa Carol wszędzie pojawia się w niezwykle eleganckich ubraniach i omamia publiczność każdym swym ruchem i słowem wymówionym niskim głosem. Późniejsze wybuchy gniewu oraz oskarżenia, wydawane przez jej byłego męża (Kyle Chandler), doprowadzają do tego, że możemy zacząć postrzegać panią Aird wręcz jako kobieciarę.
Z drugiej strony, mamy dopiero poznającą dorosłe życie Theresę. Jej bezbronny wygląd, uległość, niewinność sprawiają, że przez pewien czas boimy się, by nie wpadła w pułapkę zastawioną przez dystyngowaną Carol.
Dobrze „napisane” postacie, wspaniale zagrane. Przez pierwszą połowę filmu jednak trudno było mi się wczuć w wydarzenia w obrębie filmowej akcji, jako że aktorzy, którzy udzielali swoich postur męskim przyjaciołom Theresy, nie przekonali mnie swoją grą – nienaturalnie wypowiadane kwestie nie zostały ukryte przez świetną scenografię.
Przełom nastąpił, gdy kamera skupiła się tylko na rosnącym uczuciu między bohaterkami. Miłość zaczyna być w centrum uwagi i, tym samym, zostajemy odcięci od reszty filmowego świata. Sami stajemy się częścią romansu Carol i Theresy. Oczywiście, ich miłość, jak przystało na lata 50., kiedy to zachowania nieheteronormatywne były w USA traktowane inaczej niż teraz, nie uchodzi bezkarnie; były mąż starszej kobiety wykorzystuje znajomości, by odebrać jej prawa rodzicielskie. Jesteśmy świadomi tego, że ta miłość nie jest czymś powszechnie akceptowalnym i wśród delikatnych gestów pojawia się smak goryczy.
Scenografia filmu, wspaniałe kostiumy połączone z pierwszorzędnymi zdjęciami to uczta dla oka. Akcja rozgrywa się na tle muzyki Cartera Burwella, który dobiera kompozycje tak, aby spotęgować emocje towarzyszące danej chwili.
Film nie jest pretensjonalny – nawet podczas pokazywania intymnych scen między bohaterkami, co nieczęsto obserwujemy w produkcjach o miłości homoseksualnej. Mocną stroną filmu jest właśnie jego estetyka.
Plusem jest również zakończenie – nie mamy tutaj do czynienia z bajkowym happy endem, ale z czymś realistycznym, co sprawia, że historia od początku do końca wydaje się możliwa do zaistnienia w prawdziwym świecie.