Świąteczne oglądanie,
czyli znane, ale nie tak bardzo zgrane
propozycje na bożonarodzeniowy seans
Jadwiga Mostowska
Święta Bożego Narodzenia to czas obfitujący w religijne obrzędy i rytuały, a także bogaty w szereg świeckich tradycji i zwyczajów. Dla wielu kinomanów jednym z takich bożonarodzeniowych obyczajów jest wspólne oglądanie filmów – tym razem, niestety, będziemy go mogli kultywować jedynie w domu, a nie w kinie. To, co pozostaje niezmienne, to świąteczny repertuar, w którym znajdziemy zarówno tytuły nowe, jak i dobrze nam znane; prawdziwe perełki i tanie błyskotki. Oprócz szeregu tzw. Christmas special, czyli okolicznościowych edycji popularnych filmów czy odcinków seriali przeznaczonych do emisji telewizyjnej w tym właśnie okresie, na ekranach pojawia się również wiele nowych propozycji, które co roku wzbogacają długą listę świątecznych produkcji (od historii biblijnych, przez adaptacje związanej z Bożym Narodzeniem klasyki literackiej, aż po liczne komedie obyczajowe i romantyczne, w których magia Świąt rozmiękcza nawet najtwardsze serca). Oczywiście, jest też tzw. „program obowiązkowy”, czyli dobrze znane tytuły, które emitowane są rokrocznie przez stacje telewizyjne w czasie okołoświątecznym. Jeśli w ramówce jednej z nich znajduje się Kevin sam w domu (Home Alone, 1990) Chrisa Columbusa, inna proponuje ponowne obejrzenie To właśnie miłość (Love, Actually, 2003) Richarda Curtisa albo Szklanej pułapki (Die Hard, 1988) Johna McTiernana, zaś w programie kolejnej pojawia się klasyka polskiej komedii lub też ekranizacja którejś części Trylogii, to jest to widomy znak, niemal tak wyraźny, jak wypatrywana przez najmłodszych pierwsza gwiazdka, iż nadchodzą święta Bożego Narodzenia.
Ci, którzy podobnie jak inżynier Mamoń z innego, wcale nie świątecznego klasyka, najbardziej lubią to, co już znają – chętnie powracając do tych samych melodii, książek czy filmów – zapewne z przyjemnością po taki „program obowiązkowy” sięgną, nie mając nic przeciwko temu, aby jeszcze raz popatrzeć, jak sprytny malec wyprowadza w pole złodziejaszków albo jak dzielny John McClane pokonuje terrorystów. W poszukiwaniu świątecznych „klasyków” warto jednak przetrząsnąć swoje domowe, filmowe kolekcje, zagłębić się nieco bardziej w programy telewizyjne i oferty platform streamingowych, szukając tego, co owszem – znane, ale nie aż tak bardzo zgrane.
Świąteczny sen Georgesa Mélièsa
Na każdym dobrym koncercie przed gwiazdą wieczoru gra znakomity support. Główny świąteczny sens filmowy również można poprzedzić czymś interesującym, na przykład obejrzeniem obrazu z początków kinematografii. Warto sięgnąć choćby po Rêve de Noël (1900) Georgesa Mélièsa – krótkometrażowy, niemy film fantasy, w którym zaprezentowano szereg motywów świątecznych – zarówno tych związanych z religijnymi obrzędami, jak i tych dotyczących tradycji świeckich. Są tu wesołe pochody, tańce i pantomimy, anioły wrzucające prezenty przez kominy, grupa chłopców, którzy wprawiają w ruch kościelny dzwon i pierwsi wierni przybywający do świątyni. Jest też wystawny bankiet dla zamożnych gości, którzy zapraszają do stołu również ulicznego żebraka. Dzieci, które na początku filmu kładziono spać, budzą się rano (być może to, co oglądamy, to tylko ich sen?) i zastają w pokoju prezenty. Film kończy świąteczny taniec, zwieńczony magicznym pojawieniem się choinki pośród radosnych tancerzy. Poszczególne tableau przewijające się przed oczami widzów są tak bogate w szczegóły, że warto przyglądać im się dokładnie, by odkryć je wszystkie. W filmie prawdopodobnie wystąpił również sam Méliès (przebrany za błazna), który zresztą często pojawiał się na ekranie we własnych filmach pod różnymi postaciami[1]. Zwracają również uwagę efekty mechaniczne oraz optyczne i triki wykorzystanie w filmie, choćby przenikanie – efekt, przy pomocy którego połączone zostały poszczególne sceny filmowej feerii Mélièsa. Ten krótki, uroczy film jednego z pionierów kinematografii ma szansę wprowadzić w radosny nastrój także współczesnego widza. Jest również najlepszym dowodem na to, że w kinie od jego zarania tematyka bożonarodzeniowa była obecna. Jednak filmy, które dziś uznajemy za „świąteczną klasykę”, nakręcono nieco później.
W roli głównej James Stewart
Gwiazdą jednego z najważniejszych filmów świątecznych, którego rodzinne oglądanie to nieodłączny element obchodów Bożego Narodzenia w wielu amerykańskich domach, jest James Stewart. Film ten, w reżyserii Franka Capry, nosi tytuł To wspaniałe życie (It’s a Wonderful Life, 1946), a ikona kina wciela się w nim w George’a Bailey’a – mieszkańca fikcyjnego miasteczka Bedford Falls, który właśnie w Święta postanawia popełnić samobójstwo, przygnieciony problemami i trawiony smutkiem. Na Ziemię zostaje zesłany anioł, który ma pomóc nieszczęśnikowi i odwieść go od tego desperackiego zamiaru. Wysłannik nieba – Clarence – pokazuje George’owi alternatywną rzeczywistość, w której ten nigdy się nie urodził, a ów inny świat okazuje się wyjątkowo ponury. Ostatecznie, jak na świąteczną opowieść przystało, następuje happy end, w którym bohater zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest potrzebny rodzinie i lubiany przez lokalną społeczność. Gdy jednak przyjrzymy się nieco bliżej perypetiom głównego bohatera, ten wzruszający finał może okazać się nagle mniej słodki niż mogłoby się początkowo wydawać. Oto bowiem George, który całe życie marzył o wyrwaniu się z Bedford Falls, nadal będzie w nim tkwił. Wciąż będzie podążał drogą, której przecież sam dla siebie nie wybrał. Czy rzeczywiście satysfakcja płynąca z tego, że jest się potrzebnym innym, wystarcza do szczęścia i jest w stanie wynagrodzić rezygnację z własnych marzeń? Czy dobro ogółu jest ważniejsze od szczęścia jednostki i jak to się ma do amerykańskiego mitu wyrosłego z wiary w sukces oparty na wolności, talencie i sprawczości jednostki? Zapewne każdy kto ponownie ogląda To wspaniałe życie, ma w głowie wszystkie te pytania oraz wątpliwości. I może w tym właśnie tkwi siła i nieustająca popularność tej nieco przecież naiwnej świątecznej opowieści, że ukazane w niej dylematy są ciągle aktualne, a dane nam odpowiedzi wcale nie tak oczywiste.
To wspaniałe życie to prawdziwa klasyka kina świątecznego. Jest jednak jeszcze inny film, w którym wystąpił Stewart, kojarzący się z tym okresem w roku. To komedia romantyczna zatytułowana Sklep na rogu (The Shop Around the Corner, 1940) w reżyserii Ernsta Lubitscha, będąca adaptacją sztuki Parfumerie László Miklósa. Sklep na rogu to właściwie pierwowzór innego filmowego przeboju – Masz wiadomość (You’ve Got Mail, 1998) w reżyserii Nory Ephron[2]. Zamiast Meg Ryan i Toma Hanksa, którzy korespondują ze sobą za pośrednictwem internetu, mamy tu Margaret Sullavan oraz Jamesa Stewarta, zaś listy pisze się tradycyjnie i pozostawia w skrytce pocztowej. No i akcja rozgrywa się niemal 50 lat wcześniej w Budapeszcie (w sklepie z galanterią pana Hugo Matuschka) nie zaś w Nowym Jorku, w środowisku księgarskim.
W filmie z lat 40. dominują wątki obyczajowe podane z humorem, bez przesadnej purytańskiej surowości, ale zrazem subtelnie – jak przystało na film, który wyszedł spod ręki Lubitscha – nie bez powodu uznawanego za ojca komedii romantycznej. Obok wątku romansowego związanego z perypetiami pary subiektów pojawia się ciekawy wątek obyczajowy związany z właścicielem sklepu (znakomity występ Franka Morgana). We współczesnej wersji opowieści obok wątków obyczajowych obecna jest z kolei tematyka globalizacji, przejmowania rynków przez duże sieci handlowe kosztem małych, lokalnych, rodzinnych biznesów. Jednak poza tymi niewielkimi różnicami (wynikającymi choćby z konieczności uwspółcześnienie opowieści) fabuła obu filmów jest właściwie podobna, a i uroku obu tym romantycznym komediom odmówić nie sposób. Może więc w tym roku warto sięgnąć po starszą wersję tej dobrze znanej historii (albo, jeśli ktoś gustuje w musicalach, także po inny film będący jeszcze wcześniejszym remakiem Sklepu na rogu)?
Dziewczyna z Chicago (In the Good Old Summertime, 1949), bo o tym właśnie tytule mowa, w reżyserii Roberta Z. Leonarda z Judy Garland i Vanem Johnsonem to jeszcze jedno przedstawienie tej samej romantycznej historii opartej o sztukę Miklósa. Tym razem jednak zrealizowane w Technicolorze, w stylu hollywoodzkiego musicalu. Tu miejscem akcji jest sklep muzyczny w Chicago, ale fabuła pozostaje w większości ta sama. Wisienką na tym komediowo-romantyczno-muzycznym torcie jest pojawienie się w obsadzie, w roli drugoplanowej, samego Bustera Keatona. Warto odnotować również, iż film ten to w istocie ekranowy debiut malutkiej wówczas Lizy Minnelli (córki Garland), która pojawia się w finale. Oczywiście w Dziewczynie z Chicago nie zabrakło piosenek, m.in. popularnych In the Good Old Summer Time czy Meet Me Tonight in Dreamland. Garland zaprezentowała tu również po raz pierwszy utwór Merry Christmas (autorzy Fred Spielman i Janice Torre), co powinno szczególnie zainteresować tych kinomanów, którzy Boże Narodzenie lubią spędzać nie tylko z dobrym filmem, ale też z muzyką i śpiewem.
Świąteczny evergreen (muzyczny i filmowy)
Śpiewanie kolęd oraz świątecznych piosenek to także jeden z bożonarodzeniowych rytuałów. Wiele z takich utworów, wykonywanych przez największe gwiazdy kina i estrady, weszło na stałe do kultury popularnej właśnie dzięki filmom, w których zostały zaśpiewane. W Spotkajmy się w St. Louis (Meet Me in St. Louis, 1944) w reżyserii Vincente’a Minnellego widzowie mogli po raz pierwszy usłyszeć Have Yourself a Merry Little Chrismas śpiewane oczywiście przez Judy Garland. Z kolei The Wish That I Wish Tonight w wykonaniu Dennisa Morgana wybrzmiewało w filmie Petera Godfreya z Barbarą Stanwyck w roli głównej zatytułowanym Święta w Connecticut (Christmas in Connecticut, 1945)[3]. Jednak największy bożonarodzeniowy hit, który zyskał ogromną popularność dzięki filmom, to utwór White Christmas autorstwa Irvinga Berlina z 1941 roku, wykonywany przez Binga Crosby’ego i Marthę Mears w filmie Gospoda świąteczna (Holiday Inn, 1942), a potem także w innym świątecznym filmowym klasyku – obrazie pt. Białe Boże Narodzenie (White Christmas, 1954) w reżyserii Michaela Curtiza. Co więcej, utwór ten pojawia się w filmie reżysera Casablanki dwukrotnie – raz na początku, w scenach z okresu wojny, śpiewany jest solo przez Crosby’ego, a potem w jego, doskonale wszystkim kinomanom znanym, barwnym świątecznym finale.
Fabuła filmu opowiadającego o artystach estrady (dwóch towarzyszy broni i dwie siostry), którzy trafiają do podupadającego hotelu w Vermont[4] prowadzonego przez dawnego dowódcę Phila i Boba, staje się pretekstem do całego szeregu popisów wokalnych oraz tanecznych. Chwytliwe melodie, gwiazdorska obsada złożona z ulubieńców tamtej epoki, takich jak Bing Crosby, Danny Kaye, Rosemary Clooney, Vera-Ellen czy Dean Jagger, nieco komplikacji sercowych i szczypta humoru, a wszystko to podane w stylu dawnego Hollywood z obowiązkowym, „barokowym” happy endem. Coś takiego w inny dzień roku mogłoby przyprawić współczesnego widza o ból głowy, ale w Święta nawet pewna sztuczność i ckliwość Białego Bożego Narodzenia wydaje się jak najbardziej na miejscu.
„Nie tylko ku zabawie”
Ale przecież święta Bożego Narodzenia to nie tylko czas na radosną zabawę w takt musicalowych szlagierów. To także znakomita okazja do głębszej refleksji i do sięgnięcia po sztukę przez duże S, po prawdziwe filmowe arcydzieła. A takim jest bez wątpienia Fanny i Aleksander (Fanny och Alexander, 1982) Ingmara Bergmana ze znakomitymi zdjęciami Svena Nykvista, imponującą scenografią przygotowaną przez Annę Asp i Susanne Lingheim oraz wspaniałymi kostiumami autorstwa Marik Vos-Lundh. Największe Bergmanowskie widowisko, a jednocześnie najdroższe przedsięwzięcie szwedzkiej kinematografii było pożegnaniem twórcy z kinem, a jednocześnie jego powrotem do dzieciństwa. Tym razem artysta spogląda na świat oczami dziecka i tymi oczami oglądamy też wspaniałe Boże Narodzenie, które obchodzi zamożna artystyczna rodzina Ekdahlów w długim otwarciu filmu, ukazującym nam ciepły i radosny świat, który wkrótce się zmieni. Jego równowaga, podtrzymywana przez poszczególnych członków rodziny, niebawem zostanie zburzona, na co radośnie świętujący Ekdahlowie zdają się nieprzygotowani.
Nagrodzone czterema Oscarami dzieło Bergmana, tak różne od innych jego filmów, raz jeszcze podejmuje, a zarazem podsumowuje tematy stale obecne w twórczości reżysera. Mamy tu metafizyczny konflikt dobra i zła, poszukiwanie Boga, pytania o sens życia, a także refleksję na temat roli sztuki w życiu człowieka, siły jej oddziaływania. Świąteczny czas z pewnością sprzyjać będzie nieśpiesznej kontemplacji tego filmowego arcydzieła[5] i zadumie nad pytaniami, które stawia ono przed widzem.
Opowieść wigilijna po raz…
Historią dalece mniej złożoną, ale także skłaniającą do refleksji nad płynącym z niej morałem, jest oczywiście Opowieść wigilijna Charlesa Dickensa z 1843 roku – bez wątpienia jedno z najbardziej znanych dzieł brytyjskiego autora. Ten klasyczny utwór adaptowany był niezliczoną ilość razy na potrzeby praktycznie każdego medium, a jego nowe wersje pojawiają się regularnie (w ubiegłym, 2019 roku premierę miał miniserial w reżyserii Nicka Murphy’ego, ze scenariuszem Stevena Knighta i Guy’em Pearcem w roli głównej). Historia Ebenezera Scrooge’a, chciwego skąpca, który nienawidzi Bożego Narodzenia, ale za sprawą wizyty duchów, które zabierają go w niezwykłą podróż, przemienia się w życzliwą osobę, doczekała się wielu filmowych adaptacji (animowanych i żywego planu), takich jak choćby Scrooge (1951) Briana Desmonda Hursta z kreacją Alastaira Sima, Wigilijny show (Scrooged, 1988) Richarda Donnera z Billem Murray’em w roli głównej – będący uwspółcześnioną, ciekawą interpretacją wątków literackiego klasyka, czy też Opowieść wigilijna (A Christmas Carol, 1999) w reżyserii Davida Hugh Jonesa z Patrickiem Stewardem w roli Scrooge’a.[6] Zapewne każdy kinoman ma swoją ulubioną wersję tej historii, do której powraca najchętniej i najczęściej. Wielu prawdopodobnie z największą nostalgią oraz sentymentem wspomina te, które poznał w dzieciństwie. Być może w tym roku warto po nie sięgnąć i zapoznać z nimi kolejne pokolenie kinomanów? Najmłodszych powinna zainteresować zwłaszcza Opowieść wigilijna Myszki Miki (Mickey’s Christmas Carol, 1983) Burny’ego Mattinsona, czyli klasyczna disneyowska animacja, w której w postacie z opowieści Dickensa wcielają się bohaterowie z filmowego uniwersum tego studia – Myszka Miki występuje w roli ubogiego Boba Cratchita, a Sknerus McKwacz jako Ebenezer Scrooge. Taka „obsada” wydaje się tym bardziej uzasadniona, że przecież Sknerus po angielsku nazywa się Scrooge McDuck i swoje imię dostał właśnie po skąpcu z utworu Dickensa. Są też Goofy, Kaczor Donald i Kaczka Daisy, dzięki którym najmłodsi widzowie będą mogli poznać Opowieść wigilijną i morał z niej płynący. Wiele zabawy dostarczy im również Opowieść wigilijna Muppetów (The Muppet Christmas Carol, 1992) Briana Hensona. Tu ubogim Bobem jest oczywiście Żaba Kermit, zaś skąpym Ebenezerem najprawdziwszy Michael Caine, który udowadnia, że znakomity aktor wypada przekonująco nawet w towarzystwie animowanych kukiełek. Film, mimo iż niebawem minie 30 lat od jego premiery, wciąż może być ciekawą propozycją na świąteczne, rodzinne oglądanie.
Podniebny spacer z Bałwankiem
Na bożonarodzeniowy seans wraz z najmłodszymi kinomanami warto wybrać także animowany film Bałwanek (The Snowman, 1982) Dianne Jackson – uroczy brytyjski film (nominowany do Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany i wyróżniony nagrodą BAFTA dla najlepszego programu dla dzieci) będący adaptacją książeczki obrazkowej Raymonda Briggsa z 1978 roku. Stworzony podczas wigilijnego wieczoru bałwan ożywa i zabiera chłopca w magiczną podróż. Nazajutrz bałwana nie ma już na podwórku, bo się roztopił, ale chłopcu pozostała pamiątka po ich wspólnych przygodach. Narysowana ręcznie, subtelną kreską animacja Bałwanek pozbawiona jest dialogu, wszystko opowiedziane jest obrazem oraz towarzyszącą mu, skomponowaną specjalnie do filmu, muzyką symfoniczną Howarda Blake’a. Na pierwszy plan wybija się piosenka Walking in the Air towarzysząca sekwencji podniebnej podróży dwójki bohaterów. Jedynie we wprowadzeniu do filmu, które miało kilka różnych wariantów (w jednym wystąpił sam Raymond Briggs, w innym w opowieść wprowadzał David Bowie, a na 20. rocznicę premiery przygotowano animowaną wersję z postacią obecnego w opowieści Mikołaja, której głosu udzielił komik Mel Smith), pojawiają się słowa.
Po 30 latach od premiery, z okazji tego właśnie jubileuszu, Bałwanek doczekał się sequela zatytułowanego The Snowman and the Snowdog (2012) w reżyserii Hilary Audus. Po latach kolejny chłopiec wprowadza się do domu, na którego podwórku niegdyś został stworzony bałwan z pierwszego filmu. Nowy mieszkaniec domu znajduje pamiątki po poprzednim lokatorze i jego przygodzie. Postanawia ulepić takiego samego bałwana, jakiego zobaczył na zdjęciu, a dodatkowo także pieska (swojego, bardzo już starego, niedawno stracił i ogromnie za nim tęskni). Wkrótce ze zdziwieniem odkrywa, że bałwan oraz piesek ożywają, tym razem to jego zapraszając do wspólnej przygody. Smutna, choć zakończona niespodziewanym happy endem opowieść stanowi ciekawe uzupełnienie wcześniejszego filmu. Brak jej jednak atrakcyjności Bałwanka, który był nieco staromodny, ale nie sentymentalny, a przez to właśnie tak szalenie wymowny i wciąż, mimo upływu lat, chętnie oglądany przez dorosłych oraz dzieci, które w międzyczasie przywykły już do nieco innych, efektownych animacji komputerowych.
* * *
Filmów świątecznych jest tak wiele, że z pewnością nie zmieściłyby się nawet w największym worku Świętego Mikołaja. Tym lepiej, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie – zarówno ten, który lubi opowieści barwne i radosne, jak i ten, który preferuje chwilę spokojnej zadumy. Sięgajmy do tego worka głęboko, szukając w nim tego, co najbardziej trafia do naszego kinomańskiego serca i rozumu.
Wesołych Świąt i miłego oglądania! 🙂
[1] http://www.jbkaufman.com/movie-of-the-month/r%C3%AAve-de-no%C3%ABl-1900 (dostęp: 12.12.2020)
[2] W czołówce Masz wiadomość wskazane jest wprost, iż obraz powstał w oparciu o scenariusz Samsona Raphaelsona według sztuki Miklósa do filmu Sklep za rogiem.
[3] Telewizyjny remake tego filmu wyreżyserował w 1992 roku Arnold Schwarzenegger.
[4] Hotel generała Waverly’ego w fikcyjnym Pine Tree w stanie Vermont pojawił się już dekadę wcześniej we wspomnianym wyżej filmie Holiday Inn. Paramount ponownie wykorzystał tę samą scenografię. Por. https://www.goodhousekeeping.com/holidays/christmas-ideas/g2997/white-christmas-movie-facts/ (dostęp: 12.12.2020).
[5] Tym bardziej, że wersja kinowa filmu trwa 188 minut, a telewizyjna (reżyserska) 312 minut.
[6] Scrooge, or, Marley’s Ghost z 1901 roku – brytyjski krótkometrażowy niemy film wyreżyserowany przez Waltera R. Bootha to najwcześniejsza znana adaptacja filmowa utworu Dickensa. http://www.screenonline.org.uk/film/id/698299/index.html (dostęp: 12.12.2020).