Dobry złoczyńca czy zły dobrodziej?
Analiza postaci Brudnego Harry’ego
Tomasz Mazur
Karl Gustaw Jung zwracał uwagę, że jeśli chcemy zrozumieć kondycję współczesnego człowieka, musimy poddać analizie charakterystyczne wytwory kultury popularnej. Można powiedzieć, że tym, czym dla Zygmunta Freuda były sny – określał je mianem królewskiej drogi do podświadomości – tym samym są do pewnego stopnia dzisiejsze popularne produkcje filmowe. Tak więc jak w snach ujawniają się, zdaniem Freuda, treści naszych ukrytych pragnień, pragnień, które są prawdą o człowieku, podobnie współczesna kinematografia, odpowiadając na zapotrzebowanie audytorium, prezentuje mu satysfakcjonujące go sny na jawie, sny, w których współczesny człowiek masowy symbolicznie przeżywa swoje pragnienia, rozterki i lęki. Czego nie możemy ziścić w realnym życiu, tego możemy doświadczyć w kinie, czego nie potrafimy się o sobie dowiedzieć podczas zwyczajnych aktywności i co sami przed sobą ukrywamy, to odgrywamy, identyfikując się z bohaterami filmów, które lubimy oglądać. Chcę tu zatem powiedzieć, że filmy popularne to zbiorowy sen dzisiejszej ludzkości. Człowiek współczesny nie ma snów, on ogląda filmy.
W snach pojawiają się powracające motywy, charakterystyczne konstrukcje symboliczne, wyrażające jakieś ważne prawdy na temat naszej kondycji, podobnie jest w kinie. Jeśli jakiś motyw stale się powtarza, znak to, że dotyka czegoś istotnego w naszym dzisiejszym człowieczeństwie. Takich toposów jest wiele, od motywu zombie (dlaczego z roku na rok powstaje coraz więcej filmów o tej tematyce?), by podać prosty współczesny przykład, przez motyw samotnego mściciela, po wszelkiego rodzaju fabuły romantyczne, na przykład wątek zatwardziałego serca, do którego jednak dociera miłość. Mnie zawsze zastanawiało pojawienie się i ewolucja pewnego motywu, który po raz pierwszy bodaj tak wyraziście wybrzmiał w postaci Brudnego Harry’ego, odgrywanego brawurowo w pięciu odsłonach przez niezrównanego Clinta Eastwooda.
Pierwszy film z tej serii, w reżyserii Dona Siegela, o tytule Brudny Harry, wszedł na ekrany w roku 1971. Obraz wywołał spore kontrowersje, spotykając się z krytyką znacznej części recenzentów. Przedmiotem obiekcji był z jednej strony dwuznaczny moralnie charakter głównego bohatera, inspektora policji Harry’ego Callahana, który w słusznej w jego opinii sprawie nie tylko bierze prawo w swoje ręce, ale nadto zdaje się czerpać satysfakcję z bezwzględnego, a nawet brutalnego wymierzania „sprawiedliwości”. Z drugiej strony, film krytykowany był też za kreowanie znacznie przerysowanego obrazu ówczesnego świata społecznego, w jakim obraca się bohater. Akcja filmu rozgrywa się w San Francisco, którego mroczny klimat epatuje widza przemocą, upadkiem moralnym, industrialną brzydotą i nihilizmem.
Jednak pomimo tej krytyki film okazał się olbrzymim sukcesem komercyjnym, co zaważyło na decyzji o kontynuacji opowieści w postaci kolejnych jej filmowych odsłon – Siły magnum (1973), Strażnika prawa (1976), Nagłego zderzenia (1983) oraz Puli śmierci (1988). Każda część miała innego reżysera. Byli to kolejno, licząc od Siły magnum, Ted Post, James Fargo, sam Clint Eastwood oraz Buddy Van Horn. Pomimo tego całej serii udało się zachować spójność i dość równy poziom, znajdujący po dziś dzień uznanie w oczach krytyków i publiczności. To oczywiście nie znaczy, że główny bohater nie przechodzi pewnej subtelnej ewolucji, bo taki proces istotnie ma miejsce. Nie oznacza także, że nie zmienia się specyfika świata, w jakim ulokowana jest fabuła kolejnych części – pierwsza część pozostaje jednak najbardziej nihilistyczna i brutalna. Tło kolejnych części jest już bardziej zniuansowane i dostosowane do zmieniających się czasów. Oba te procesy bardzo wnikliwie opisuje w swojej recenzji Tomasz Raczkowski, do którego tekstu niniejszym odsyłam (Tomasz Raczkowski, „Brudny Harry” Callahan. Jedyny taki gliniarz, film.org.pl). Ja bowiem w dalszej części chciałbym się skupić na filozoficznej analizie postawy i charakteru głównego bohatera, próbując przy tym zrozumieć sekret uwodzicielskiej siły tego rodzaju postaci czy modelu.
Zacznijmy od duchowego rodowodu postaci głównego bohatera. Innymi słowy: pytam o to, jakie idee i koncepty filozoficzne leżą u podstaw jego tożsamości. Ktoś mógłby tu wnieść zastrzeżenie, że Harry Callahan nie jest przecież filozofem, lecz policjantem, wobec czego nie powinno się zakładać, że odebrał gruntowne wykształcenie filozoficzne, które pozwoliłoby mu się jakoś rzetelnie określić na mapie idei filozoficznych. Odpowiem, że idee filozoficzne nie ograniczają swojego oddziaływania jedynie do wąskiego grona dobrze je rozumiejących czytelników specjalistycznych tekstów. Raz sformułowane i wyrażone idee zaczynają przenikać do wszystkich obszarów kultury, jako „nosicieli” obierając sobie bardzo często zupełnie tego nieświadome jednostki. Sokratejski model człowieka, platońskie idee, czy nietzscheańska wizja przewartościowania wszystkich wartości, to tylko trzy przykłady konceptów filozoficznych, które bardzo powszechnie przeniknęły do kultury masowej, stając się naturalnym punktem odniesienia dla kształtowania się tożsamości współczesnego człowieka, nawet jeśli ten człowiek nie potrafi podać rodowodu tych idei, ani ich poprawnie nazwać.
W odniesieniu do jakich idei kształtuje się postać i postępowanie inspektora Callahana? Przytaczany tu Tomasz Raczkowski przypisuje mu cynizm. Po namyśle dochodzę jednak do wniosku, że bez względu na to, czy termin ten będziemy rozumieć w znaczeniu antycznym, czy współczesnym, przyporządkowanie to jest nietrafne. Cynik starożytny to bezkompromisowy autsajder, ostentacyjnie, a nawet teatralnie pogardzający wszelkimi społecznymi normami oraz odrzucający wszelkie doczesne dobra. Cynik współczesny to z kolei osoba kwestionująca ważność wszelkich norm i wartości, kierująca się w życiu własnym interesem, co najwyżej udająca przestrzeganie jakichś norm społecznych, kiedy to jest dla niej wygodne. Tymczasem rysem wyróżniającym naszego bohatera jest niezawodny kompas moralny, zawsze wskazujący mu, gdzie dzieje się zło i nieprawość, co następnie automatycznie uruchamia u niego adekwatne do tego rozpoznania działania interwencyjne. Znamiennym tego przykładem jest dla mnie scena z filmu – nomen omen – Strażnik prawa, w którym Callahan stoi na straży nie tyle prawa w sensie legalnym, co raczej w sensie moralnym. W scenie, którą mam na myśli, burmistrz i szef policji chcą w celach wizerunkowych wystąpić na konferencji prasowej, gdzie mają oficjalnie wręczyć list pochwalny Callahanowi i jego służbowej partnerce. Callahan szybko orientuje się, że to mistyfikacja, czego nie waha się powiedzieć prosto w oczy tak burmistrzowi, jak i bezpośrednim przełożonym. Używa przy tym dosadnych słów, co ujawnia się na przykład w kwestii: „Kapitanie, może pan dymać ich wszystkich – tu wskazuje na zgromadzonych nieopodal dziennikarzy – ale nie mnie”. Jego twarz wyraża przy tym najwyższe oburzenie moralne.
Kompas moralny bohatera rozpoznaje kłamstwo i natychmiast prowadzi do adekwatnego działania, czyli potępienia. W działaniu bohatera nie widzimy wahania, rozterek, ani nawet lęku przed konsekwencjami swoich działań. A przecież mógł się spodziewać, że utraci odznakę, na której na pewno mu zależało, co się istotnie stało. Przywodzi mi to na myśl postawę raczej Sokratesa niż cyników. Antyczny Sokrates, podobnie jak współczesny Callahan, również podzielał wiarę w istnienie obiektywnego dobra i zła, czemu towarzyszyło kluczowe przekonanie, że żadne inne wartości, w szczególności wizerunkowe, nie mogą, nie są w stanie dostarczyć przeciwwagi. Sokrates jest zero-jedynkowy. Albo coś jest dobre, albo złe. Nic innego się nie liczy. Zło wymaga potępienia i kary, dobro uznania i pochwały. Podobnie postępuje Harry Callahan.
Przenosząc analizę bardziej w obszar etyki nowożytnej stwierdzam, że nasz inspektor bardzo jednoznacznie opowiada się po jednej ze stron pewnego klasycznego sporu, mianowicie między etyką kantowską (etyką obowiązku moralnego) a etyką utylitarystyczną (etyką bilansu długofalowych korzyści i strat). W przypadku Kanta zazwyczaj podkreśla się przede wszystkim jej intencjonalistyczny charakter (o wartości uczynku decyduje intencja), w odróżnieniu od konsekwencjalizmu utylitarystów (o wartości uczynków decydują ich konsekwencje w postaci redukcji sumy cierpienia w świecie). To oczywiście też tutaj zachodzi, ale bardziej zależy mi na uwypukleniu także i tutaj zero-jedynkowego charakteru etyki kantowskiej i callahanowskiej. Immanuel Kant wierzył, że jego znany imperatyw kategoryczny zawsze jednoznacznie rozstrzyga, czy jakiś czyn jest dobry czy zły. Jeżeli jest dobry, naszym obowiązkiem jest go niezwłocznie podjąć, jeżeli jest zły naszym obowiązkiem jest go niezwłocznie zaniechać. Tak też postępuje we wszystkich częściach Harry Callahan. Stosuje więc wszędzie zasadę albo-albo, albo coś jest słuszne, albo niesłuszne, nie ma trzeciej możliwości.
Na tym między innymi, jak sądzę, polega jego urok i siła uwodzenia. Żyjemy w świecie niezwykle złożonym, wielopoziomowym, gdzie nakładają się na siebie liczne standardy, normy, wartości z różnych porządków. Wydaje się, że poruszanie się po świecie obowiązków i powinności to obecnie istny labirynt, wymagający bardzo dużego wyczucia, rodzący liczne rozterki lub wręcz konflikty wewnętrzne. Tego wszystkiego nie doświadcza bohater serii o Brudnym Harrym. Do pewnego stopnia dzieje się to w czwartym i najbardziej filozoficznym filmie serii, który reżyserował sam Eastwood, kiedy okazuje się, że sprawczynią morderstw, którą tropi bohater, jest samotna mścicielka, zabijająca w odwecie za zbiorowy gwałt, którego była ofiarą. Bohater istotnie przeżywa tu rozterkę, czy ją wspierać, czy oddać w ręce sprawiedliwości. Myślę, że ostatecznie dostrzegł w jej przypadku wyjątek od reguły, pewną wersję samego siebie, osobę, która, w akcie desperacji i niezgody na nieudolność systemu, bierze sprawiedliwość we własne ręce i nie jest w stanie spocząć dopóty, dopóki zło nie zostanie ostatecznie pokonane, a złoczyńca nie padnie martwy.
Wydaje się więc, powtórzmy to raz jeszcze, że jednym z sekretów sukcesu serii jest wizja czy obietnica istnienia jasnego kodeku moralnego, pozwalającego odnaleźć prostą drogę nawet we współczesnym niejednoznacznym świecie. Skąd jednak „brud” Harry’ego? Czy nie wystarcza, że ma kompas moralny? Dlaczego jeszcze niezbędnym rysem jego charakteru musi być jakaś skaza, niedopasowanie, brutalność czy defekt? Widzę tu trzy możliwe wyjaśnienia.
Pierwsza wykładnia każe nam wrócić do postaci Sokratesa i przypomnieć, że ona też była dwuznaczna. Sokrates był przewrotny, niepokorny, prowokujący, narażający własne życie, nierzadko zaniedbany, przede wszystkim zaś bezkompromisowy. Podobnie jak Callahan kontestował wadliwie działający system, przeciwstawiając mu własną intuicję moralną i własną koncepcję sprawiedliwości. Był także zawsze i nieugięcie odporny na jakąkolwiek presję ze strony otoczenia, podążając za głosem własnej intuicji. Od czasu Sokratesa wierzymy, że jednostka może przeciwstawić się systemowi w imię wartości, które ona uważa za ważne. Brud to w tym przypadku niepokorność, to synonim buntu i niedopasowania. Jeśli chcesz pozostać wierny własnym intuicjom moralnym, musisz być gotowy na złamanie istniejących zasad.
Drugie wyjaśnienie jest bardziej współczesne i emocjonalne. Brud to w tym świetle tyle samo co skumulowany gniew. Rzeczywistość nieraz nas przerasta, system sprawiedliwości wciąż pozostaje bardzo niedoskonały, złoczyńcy potrafią się skryć w cieniu kruczków prawnych. Harry Callahan ucieleśnia sobą ten skumulowany społeczny gniew. Jest brudny, bo jest skażony złością, goryczą i uczuciem pewnej beznadziejności.
Trzecie wytłumaczenie jest egzystencjalistyczne i najbardziej współczesne, najwięcej mówiące nam o nas samych. Z jednej strony wciąż tęsknimy za jednoznacznymi kompasami moralnymi, za zero-jedynkowymi rozstrzygnięciami w obszarze dobra i zła, drogowskazami, które rozwieją nasze rozterki, jednak z drugiej strony brak nam ufności w żywe wzorce doskonałości, nie wierzymy w świętość. Harry Callahan dlatego nas pociąga i uwodzi, bo nie jest doskonały. Nagina reguły, stosuje nieuzasadnioną prawnie przemoc, bardzo często zdarza mu się za szybko pociągnąć za spust, opierać się nie na dowodach, lecz przeczuciach, być opryskliwym, prowokować ściganych przestępców do zachowań, które będzie mógł ukarać, mówiąc na przykład: „make my day” (uszczęśliw mnie). Wydaje mi się, że w oczach współczesnego człowieka pewna doza zła legitymizuje dobro. Tak jakbyśmy wierzyli, że tylko ktoś sam naznaczony jakąś dawką zła, może naprawdę je rozumieć i walczyć z nim. A może jest to konsekwencja przekonania, że nie można być dzisiaj w pełni dobrym? Ktoś całkowicie dobry, stoicki, święty, właśnie ze względu na zawiłość, nienaturalność współczesnego świata, wydaje się nieprzekonujący. Pozostaje jednak kluczowe pytanie etyczne – ile zła można zaakceptować, żeby nadal być dobrym? Sądzę, że od czasu Brudnego Harry’ego kino stale eksperymentuje z tą granicą.
Skoro padło określenie „stoicki”, może warto zastanowić się na koniec, czy da się Callahanowi przypisać jakieś stoickie cechy. Na pewno uderza spokój, z jakim bohater interweniuje w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach. W scenie, z której pochodzi pierwsze z załączonych tu zdjęć, zdaje się bardziej przejmować tym, że ubrudził sobie spodnie keczupem niż że wdał się w strzelaninę z trzema rabusiami. Zawsze zresztą interweniuje z podobnym chłodem, zaś trzecia część jego przygód kończy się typowym stoickim hasłem, którym zresztą kwituje śmierć swojego głównego oponenta: „Człowiek powinien znać swoje ograniczenia”. Wydaje mi się, że ta zimna krew, jakiś stoicki spokój i nieugiętość, to kolejne cechy składające się na popularność kreowanej przez Eastwooda postaci.
Warto podkreślić, że to jeden z bardzo nielicznych kontekstów, w jakich stoicyzm, czy raczej pseudo-stoicyzm, cieszy się współcześnie uznaniem. Jednak zapominamy przy tym, że stoicyzm też jest pod pewnym względem zero-jedynkowy. Albo dążysz do radykalnego wewnętrznego spokoju i harmonii, albo nie. Samo okazywanie spokoju w obliczu niebezpieczeństwa nie jest wystarczającym wyznacznikiem stoicyzmu. Do tego potrzebne jest jeszcze serce wolne od gniewu, nieskore do przemocy, pogodnie akceptujące los i życzliwe wszystkim ludziom. Jako żywo cech tych nie uświadczymy jednak u Brudnego Harry’ego, co widać na ostatnim z załączonych tu kadrów, tym, który utrwala moment, w którym bohater wypowiada wspomniane wyżej słowa. Jego brud zawiera więc w sobie niestoickość. Harry jest raczej rozgoryczonym kantystą lub Sokratesem wojującym.