Tam gdzieś musi być niebo (2019)
Reż. Elia Suleiman
Data premiery: 10 stycznia 2020
Kamila Żyto
Elia Suleiman, palestyński reżyser greckiego pochodzenia, autor Tam gdzieś musi być niebo, zamiast – jak wielu jego pobratymców – rozpaczać i załamywać ręce nad losem Bliskiego Wschodu czy rozdzierać szaty i błagalnie wołać o pomoc, wysyłając na światowe festiwale dzieła epatujące naturalizmem w sposobie pokazywania przemocy i biedy oraz opowiadające historie rozgrywające się na najwyższym emocjonalnym diapazonie, subtelnie milczy i z ironią spogląda na świat spod ronda swojego słomkowego kapelusza. Być może dlatego, że nie sięga po nadmiernie uroczyste, patetyczne czy ekspresywne środki stylistyczne, jego filmy pozostają w pamięci widzów na dłużej, a wraz z nimi rodzi się świadomość istnienia oraz złożoności problemów lub kwestii, o których opowiada. Reżyser ten zabiera głos w dyskusji na temat Bliskiego Wschodu stosunkowo rzadko, jego kolejne dzieła wchodzą na ekrany kin w dużych odstępach czasowych [Boska interwencja, (Yadon ilaheyya, 2002) Czas, który pozostał (The Time That Remains, 2009)]. Miłośnicy X muzy muszą uzbroić się w cierpliwość, oczekując na kolejne obrazy Suleimana, które dodatkowo są raczej szeptem niż krzykiem, wierszami haiku niż narodowymi epopejami. Warto jednak obserwować jego poczynania, bo mało kto tak wnikliwie, z takim dystansem oraz w tak celny sposób opowiada o miejscu od wielu dekad przypominającym granat, z którego ktoś nierozważny wyciągnął zawleczkę.
Suleiman w Tam gdzieś musi być niebo jest nie tyle kronikarzem rzeczywistości, co wnikliwym obserwatorem szkicującym przed oczami widzów szereg rodzajowych scenek – czasami komicznych, innym razem groteskowych i absurdalnych, jeszcze innym poetycko-lirycznych. Gdy przyjrzymy się im z bliska, dostrzeżemy, że opowiada o Palestynie i Palestyńczykach, ich relacjach ze światem, przywarach, śmiesznostkach, ale i trudnej sytuacji, w jakiej egzystują od lat, stanowiąc grupę ludzi zmuszonych do radzenia sobie w specyficznej sytuacji politycznej. By refleksje reżysera nabrały w oczach młodych widzów sensu, by mogli oni zrozumieć niekiedy gorzką, innym razem ironiczną wymowę filmu i dostrzec celność stawianych przez Suleimana diagnoz, niezbędna jest znajomość kontekstu historyczno-politycznego.
Najnowszy obraz Suleimana to doskonały pretekst do podjęcia z uczniami liceów rozmowy na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie. Może trudno będzie wyjaśnić wszystkie jej niuanse, ale warto przedstawić najważniejsze aspekty. Czym jest Palestyna? Gdzie się znajduje? Jaki jest jej status na arenie międzynarodowej? Jak przebiegał konflikt palestyńsko-izraelski? Czy to tylko walka dwóch państw (?), narodów o kontrolę nad ziemią? A może mamy do czynienia ze starciem kultur, religii, światopoglądów, sposobów życia? Dlaczego ludzi mieszkający od wieków na tym samym skrawku niezwykle suchego lądu tak wiele dziś dzieli? Jaki udział w tym konflikcie mają organizacje międzynarodowe i będące ich członkami państwa Okcydentu? Czy istniejące od dekad napięcie i dławiony wciąż w zarodku konflikt ma szansę kiedykolwiek wygasnąć? Jak mówi bohaterowi wróż, do którego się udaje, „Palestyna musi być… Absolutnie”. Niestety, po dłuższej chwili dodaje: „Ale ani za twojego życia, ani za mojego”. Suleiman zdaje się więc wierzyć, że bliskowschodni spór będzie trwał przez pokolenia niczym niechcąca się zabliźnić rana i powracający wyrzut na sumieniu Europy i Ameryki. Do jakiego stopnia więc wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za rodzące się konflikty i ekstremizmy?
Historia bohatera Tam gdzieś musi być niebo zaczyna się w Nazarecie, mieście, które stanowi barometr nastrojów panujących w Izraelu. Znajduje się ono na północy kraju i nazywane jest jego „arabską stolicą”. Gdy w Nazarecie wrze, to niechybnie należy się spodziewać pogorszenia w relacjach palestyńsko-izraelskich, wystrzałów, łez i wydłużenia listy wzajemnych animozji. Jednak dla taksówkarza, który wiezie bohatera z lotniska w Nowym Jorku, jest on niczym innym jak tylko okazem egzotycznego zwierzęcia. Taki „prawdziwy Palestyńczyk” to rzadkość, kojarzy mu się on z „Karafatem”, czyli zapewne Arafatem, kontrowersyjnym politycznym przywódcą i założycielem Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Dla człowieka Zachodu, mówi Suleiman-reżyser, Nazaret (taksówkarz, nie jest pewny czy to kraj) stanowi kuriozum, o którym słyszeli w telewizji, może czytali w gazetach, ale nie na tyle dokładnie, by pamiętać szczegóły. Z całą pewnością wychował się tam Jezus Chrystus. Z podobnym w gruncie rzeczy przyjęciem bohater filmu, noszący zresztą imię i nazwisko twórcy filmu, spotyka się w Paryżu, gdzie hiszpański reżyser przez telefon z przejęciem oznajmia swojemu interlokutorowi, że Suleiman jest „Palestyńczykiem z Palestyny”, a nie „Palestyńczykiem z Izraela”. Sprawa Palestyńska jest więc z jednej strony problemem ludzi z odległej części świata, o której wiedza na Zachodzie jest pobieżna i stereotypowa, z drugiej zaś tematem drażliwym, nieco niezręcznym oraz kłopotliwym. Oczywiście wszyscy przejmują się sytuacją, tyle że nikt nic nie robi, ponieważ bezpieczniej jest się nie angażować. I tak w Paryżu bohater słyszy od producenta, że co prawda jego projekt jest interesujący, sprawa jest ważna i generalnie wszystkim leży na sercu, lecz jednocześnie pozostaje on „za mało „palestyński”, zbyt dydaktyczny, a – co najważniejsze – nie jest „zgodny z naszą linią, z tym, co myślimy o Palestynie”. W Nowym Jorku z kolei producentka po prostu życzy bohaterowi powodzenia i ostentacyjnie ignoruje informację, że ten robi zabawny film o pokoju na Bliskim Wschodzie zatytułowany Niebo może poczekać, co jest aluzją do tytułu obrazu, który widz właśnie ogląda. Istnieje więc jakaś Palestyna wyobrażona, jakiś byt urojony, w który wierzy świat zachodni? Jeśli tak, to ma on wszelkie cechy stereotypu, stanowi zestaw obrazów funkcjonujących jedynie w głowach ludzi, którzy o Palestynie słyszeli, jednak dla nich są one często bardziej realne niż rzeczywistość. Suleiman-bohater nie polemizuje z napotkanymi osobami, nie protestuje przeciwko uproszczeniom, jakimi się posługują, uśmiecha się jedynie kącikiem ust i spogląda ze zdziwieniem w oczy swoich interlokutorów. Suleiman-reżyser obnaża absurdalność stereotypów, dyskretnie je wyśmiewa, a jednocześnie sam od nich nie stroni i wykorzystuje je w sposób kreatywny.
Stereotypy służą mu do pokazywania przywar oraz ułomności współczesnych społeczności. Reżyser nie oszczędza nikogo i w takim samym stopniu chłoszcze biczem swojej satyry rodaków co paryżan czy nowojorczyków. W Ameryce bohater Tam gdzieś musi być niebo udaje się na spotkanie z przybywającymi na emigracji Palestyńczykami, którzy pouczeni przez prowadzącego, klaszczą „na raz”, co pokazuje, jak bardzo jest to społeczność zdyscyplinowana i zaangażowana. Ponadto film otwiera zabawna scena uświadamiająca rolę i znaczenie religii na Bliskim Wschodzie. Kapłan prowadzący wielkanocne obrzędy siłą wymusza posłuszeństwo na wiernych próbujących sprzeciwić się jego woli i uświęconej obrzędem tradycji. Jurysdykcja duchownego nie zna granic, a jego zachowanie pozbawione jest hamulców. Wizytę w Paryżu, mieście-symbolu high fashion, otwiera scena będąca audiowizualną pocztówką tej europejskiej metropolii. Suleiman siedzi w jednej z kawiarenek stolicy Francji i sączy rytualny napój, a przed nim ulicą „przepływają” (za sprawą zastosowania slow motion) piękni, wystylizowani paryżanie, dziewczęta i chłopcy niczym z okładek żurnala lub reklamy Gucciego. Z kolei Central Park, do którego trafia w Nowym Jorku, wygląda jak z serialu Seksu w wielkim mieście (Sex and the City, 1998-2004), a jego przedmieścia, które przymierza taksówką przypominają te z filmów o gangsterskich porachunkach. Stereotypy służą więc najczęściej budowaniu komizmu i pokazywaniu, jak cywilizowany, zamożny i bezpieczny Zachód stał się miejscem pełnym absurdów, jak sam zakochał się w sobie i swoich wartościach tak bardzo, że uległy one wypaczeniu. Emblematyczna w tym kontekście jest zwłaszcza scena, w której karetka pogotowia przyjeżdżająca do bezdomnego okazuje się w gruncie rzeczy restauracją na kółkach, która zapewnia potrzebującemu raczej standardową komercyjną usługę dostępną w krajach wysokorozwiniętej cywilizacji niż socjalną pomoc. Dokąd zaprowadzi nas nowoczesność – pyta reżyser – czy przypadkiem nie wpadliśmy w pułapkę rozwoju i postępu, który tak naprawdę znieczula na los innych i sprawia, że jesteśmy zamknięci w getcie własnych przekonań i opinii? Może właśnie dlatego bohater filmu wraca ostatecznie do Nazaretu, potencjalnie piekła na Ziemi, a jednak dla niego miejsca niepowtarzalnego i oswojonego, gdzie paradoksalnie potrafi znaleźć swoje niebo, bowiem jeśli takowe istniej, to nie „gdzieś tam”, ale „tu”. W ostatniej scenie filmu Suleiman-bohater zabiera nas do nazaretańskiej dyskoteki, gdzie młodzi ludzie bawią się tak samo jak w innych częściach globu, gdzie toczy się normalne życie, gdzie świat się nie zatrzymał, a apokalipsa mimo wszelkich znaków na ziemi i niebie nie nastąpiła….
Obraz Palestyńczyka to komedia absurdu, która rozgrywa się w trzech lokacjach, opiera na grze jednego bohatera, ten zaś przez cały film wypowiada zaledwie kilka zdań i raczej patrzy niż działa. Dodatkowo trudno tu mówić o dramaturgii, gdyż połączony przyczynowo-skutkowo ciąg wydarzeń narracji klasycznej zastąpiony zostaje zestawem luźno po sobie następujących epizodów, zaś sens obyczajowo-rodzajowych scenek nie zawsze jest oczywisty i wymaga rozlicznych kulturowych kompetencji. W warstwie emocjonalnej dramatyzm zostaje tu zastąpiony ironią, w estetycznej naturalizm czy realizm charakterystyczny dla filmów o Bliskim Wschodzie ustępuje miejsca wystudiowanej, centralnej kompozycji kadru opartej na obsesyjnej wręcz symetrii i balansie, sprytnym manipulowaniu scenografią (ulice Paryża są puste!), co podbija groteskowość sytuacji. Tam gdzieś musi być niebo nie jest typowym produktem na sprzedaż, daleko mu do wymogów kina mainstreamowego, ale także festiwalowych dzieł oklaskiwanych przez snobistycznych intelektualistów, stanowi jednak oryginalną, autorską i przede wszystkim celną, bo momentami zjadliwą satyrę na relacje między światem Wschodu i Zachodu.
tytuł: Tam gdzieś musi być niebo
tytuł oryginalny: It Must Be Heaven
rodzaj/gatunek: komedia
reżyseria: Elia Suleiman
scenariusz: Elia Suleiman
zdjęcia: Sofian El Fani
obsada: Elia Suleiman, Tarik Kopty, Ali Suliman, Holden Wong, Robert Higden
produkcja: Francja, Kanada, Katar, Niemcy, Palestyna, Turcja
rok prod.: 2019
dystrybutor w Polsce: Aurora Films
czas trwania: 97 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15/ponadpodstawowa, wyższa