Jak być Piotrusiem Panem?
Tadeusz Szczepański
Jeden z przewrotnych paradoksów naszego życia polega na tym, że jako dzieci pragniemy dorosnąć, ponieważ dopiero wtedy – jak się nam wówczas wydaje – człowiek jest naprawdę wolny i „może robić, co chce”. Natomiast kiedy już tę upragnioną dorosłość osiągniemy, tęsknimy do utraconego raju dzieciństwa, tego cudownego azylu, gdzie można schronić się przed rutyną codzienności, przeciwnościami losu i coraz bardziej gęstniejącym cieniem śmierci.
Myśl o tym paradoksie zapewne towarzyszyła szkockiemu pisarzowi, sir Jamesowi Matthew Barriemu, kiedy w 1902 roku pisał powieść (dla dorosłych) Biały ptaszek (The Little White Bird), w której po raz pierwszy pojawił się Piotruś Pan. Barrie miał wówczas czterdzieści dwa lata. To nie przypadek, że postać wiecznego dziecka pisarz stworzył właśnie w tym wieku, „wieku klęski”, kiedy coraz częściej zaczyna nas nawiedzać nostalgia za czasem dziecięcej beztroski. Wkrótce potem Barrie postanawia wydać osobno rozdziały poświęcone Piotrusiowi Panowi w tomie przeznaczonym dla dzieci pt. Piotruś Pan w Ogrodach Kensingtońskich (Peter Pan in Kensington Gardens), a w 1904 roku na scenie nowojorskiego teatru Duke of York miała miejsce premiera sztuki Piotruś Pan. Jej sukces przeszedł wszelkie wyobrażenia. W 1910 roku osiemnastoletni Tolkien po jej obejrzeniu zanotował w swoim dzienniku: „Tego się nie da opisać, ale nie zapomnę tego do końca życia”. Już na podstawie scenicznej wersji Barrie napisał w 1911 roku powieść Peter and Wendy, którą znamy w przekładzie Macieja Słomczyńskiego jako Piotruś Pan.
Od tej pory Piotruś Pan zawładnął wyobraźnią całego szeregu kolejnych pokoleń zarówno dzieci, jak i ich rodziców. Sukces tej literackiej kreacji polegał przecież na jej uniwersalnym przesłaniu, na odwoływaniu się do żywych u dziecka mocy wyobraźni i uśpionej, zapomnianej wrażliwości dorosłych na cudowność, jaką jest podszyty świat realny. Jednym z przykładów sugestywności mitu Piotrusia Pana jest jego pomnik, który stoi w londyńskim Kensington Garden, czyli w powieściowej Nibylandii.
Takiej popularności powieściowego idola nie mogło zignorować kino, w którym wyobraźnia Szkota zmaterializowała się w różnych filmowych i telewizyjnych inkarnacjach, a nawet zainspirowała gry video. Już w epoce filmu niemego Piotruś Pan trafia na ekran w adaptacji Herberta Brenona, irlandzkiego reżysera, który pracował w Hollywood, gdzie nakręcił dwa filmy według powieści Barrie’ego: Peter Pan (Piotruś Pan, 1924) i A Kiss of Cinderella (Pocałunek Kopciuszka, 1925). Jeśli wierzyć historykowi kina, to ten pierwszy odznaczał się „delikatnie wypunktowaną sentymentalnością i gładkim wdziękiem”. Zgodnie z angielską tradycją music-hallu, gdzie Piotrusia Pana grały aktorki, w roli tej wystąpiła Betty Bronson i to z takim powodzeniem, że jej popularność zdominowała sławę uwielbianej Mary Pickford.
O wiele bardziej znana jest jednak adaptacja Piotrusia Pana (Peter Pan) dokonana przez Walta Disneya w 1953 roku, gdzie sama konwencja rodzajowa filmowej animacji bardziej sprzyjała odzwierciedleniu fantasmagoryjnej atmosfery literackiego oryginału. A jednak wśród miłośników powieści rozległ się jęk zawodu. Renomowany brytyjski leksykon filmowy „TimeOut” tak podsumowuje tę adaptację: „Jeżeli możecie ten film oglądać bez zastanawiania się nad tym, że Disney spieprzył jeszcze jedną klasyczną książkę dla dzieci, to wówczas czeka was duchowa uczta”. Disney postarał się o dość literalny przekład fabularnych zawiłości powieści Barrie’ego, nie chcąc uronić żadnej postaci. Ciekawy był proces powstawania tego filmu: najpierw zrealizowano „roboczy film” żywego planu z aktorami, aby dostarczyć inspiracji rysownikom Disneya. Dwa lata później, w początkach telewizji w USA, na małe ekrany trafił wysoko oceniany i obsypany licznymi nagrodami, godzinny musical Piotruś Pan, który wcześniej był grany na Broadwayu w reżyserii Clarka Jonesa, a później wielokrotnie emitowany, ponieważ cieszył się ogromną popularnością wśród telewidzów. W roli tytułowej wystąpiła Mary Martin, która pięć lat później powtórzyła tę kreację w remake’u Vincenta J. Donehue.
Kiedy film Disneya był na ekranach, Steven Spielberg miał sześć lat, a być może oglądał również muzyczną wersję Piotrusia Pana w telewizji i zapewne jako trzynastolatek pobiegł do kina na kolejny seans ze swoim ulubionym idolem, a takich wrażeń filmowych przeżytych w dzieciństwie się nie zapomina. Spośród amerykańskich reżyserów do niego właśnie najlepiej pasuje określenie przypisane do Piotrusia Pana – „chłopiec, który nie chciał dorosnąć”. A więc kolejne, tym razem twórcze spotkanie Spielberga z bohaterem Barrie’ego było nieuchronne. Zresztą ten temat krążył wokół reżysera od kilku lat, a w roli Piotrusia Pana miał początkowo wystąpić eteryczny Michael Jackson, choć chyba dobrze się stało, że do tego nie doszło, jeśli zważyć, że na jego magiczny wizerunek rzuciły cień późniejsze oskarżenia o pedofilskie skłonności czy zachowania.
Hook (1991) Stevena Spielberga traktuje dzieło Barrie’ego jako trampolinę do swobodnego lotu nad kartami powieści z opisem przygód cudownego chłopca. Główny pomysł reżysera polegał na tym, że Piotruś Pan jednak dorósł, nazywa się Peter Banning i jest poważnym ojcem rodziny, biznesmenem pochłoniętym interesami i na co dzień żyjącym w świecie, który leży na antypodach dziecięcej fantazji. W świecie tym Peter spędza więcej czasu z telefonem komórkowym niż ze swoimi pociechami. Dopiero kiedy z baśniowej krainy wynurza się nikczemny kapitan Hak (Dustin Hoffman) i porywa mu dzieci, dorosły Piotruś (Robin Williams) wyrusza na kolejną wyprawę, by walczyć z siłami zła.
Ciekawe, że Piotruś Pan musiał wydorośleć, aby przełamać kobiecy monopol na tę rolę, którą zagrała również Mia Farrow w jeszcze jednej wersji telewizyjnego musicalu z 1976 roku, tym razem reżyserem był Dwight Hemion. Później stała się ona domeną mężczyzn, by przypomnieć następną adaptację P.J. Hogana z 2003 roku (z tytułową kreacją Jeremy’ego Sumptera) pierwszego Piotrusia Pana w XXI wieku, w którym kryzys męskości przybiera na sile. O przemożnym wpływie tej postaci na świat dziecięcych doznań świadczą egzaltowane opinie widzów, którzy komentują kolejne filmowe i telewizyjne „odloty” Piotrusia Pana na portalu IMDb.
Jego odlot w filmie Spielberga przypomina nam też o innym, dwadzieścia lat wcześniejszym Odlocie (Taking Off, 1971) – filmie Miloša Formana poświęconym pokoleniu hipisów, którego bohaterem, wiecznym dzieckiem jest reżyser Hooka. Marzenie „dzieci-kwiatów”, aby uciec do utopijnego stanu wolności i szczęścia raz jeszcze spełniło się na ekranie.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że filmowy mit Piotrusia Pana zaczyna słabnąć. Dowodem na to może być jego ostatnie ekranowe wcielenie w filmie Joe Wrighta Piotruś Pan. Wyprawa do Nibylandii (Pan, 2015) oraz towarzyszące mu dość chłodne recenzje. Film jest bardzo swobodną trawestacją powieściowego oryginału, czerpiącą zeń właściwie tylko postacie. Zapewne dzieje się tak dlatego, że pojawił się groźny konkurent Piotrusia Pana, który bez reszty zawładnął dziecięcą wyobraźnią i emocjami, czyli Harry Potter.
Last but not least, już tylko z patriotycznego obowiązku należy wspomnieć o biograficznym filmie Marca Forstera z 2004 roku pt. Marzyciel (Finding Neverland), opartym na tym fragmencie życia Jamesa Matthew Barrie’ego, w którym stworzył on postać Piotrusia Pana, ponieważ za nienachalną i idealnie wtopioną w obraz muzykę nasz rodak w Hollywood, Jan A.P. Kaczmarek, odebrał Oscara. Ale też tylko za to ten film cenimy.