W mrokach Hollywoodu
Tadeusz Szczepański
Amerykańskich filmów na temat Hollywoodu powstał cały legion, ale na palcach jednej ręki można by policzyć te, które znalazły trwałe miejsce w pamięci widzów. Należy do nich Co się zdarzyło Baby Jane? (What Ever Happened to Baby Jane?, 1962) Roberta Aldricha. Wrażenie, jakie wówczas wywarł, było na tyle silne, że po blisko trzydziestu latach odezwało się echem w postaci telewizyjnego remake’u pod tym samym tytułem w reżyserii Davida Greene’a.
Istnieją dwie legendy Hollywoodu: biała i czarna. Tę pierwszą najkrócej ujmuje znana formuła „fabryki snów”, a składają się na nią sensacyjne przekazy branżowej i bulwarowej prasy na temat błyskotliwych karier aktorskich i reżyserskich, oszałamiającego bogactwa, bajecznie luksusowego stylu życia, a także swobody obyczajowej, nieodłącznej od statusu wybrańców losu. Nieustanne podsycanie tej legendy, gdzie życie prywatne gwiazd jest ciągle wystawione na widok publiczny, należy do podstawowych reguł show-biznesu, albowiem kulisy Hollywoodu muszą stanowić spektakl równie atrakcyjny jak same filmy, aby przyciągnąć publiczność do kina. Jednakże na ekranie ten idylliczny wizerunek fabryki snów i jej na pozór szczęśliwych mieszkańców nie okazał się dostatecznie nośnym tworzywem dramaturgicznym, a liczne filmy, w których Hollywood eksploatował najbardziej rozpowszechnione wyobrażenia na swój temat, przeminęły bez śladu.
Zbiorową wyobraźnię znacznie bardziej poruszała odwrotna strona medalu tej hollywoodzkiej Arkadii, gdzie za sukces płaciło się częstokroć ogromną cenę. Pod blichtrem dolce vita kryły się bowiem dramaty samotności, frustracji, poczucia niespełnienia, alkoholizm czy narkomania, których finałem bywało samobójstwo. Ich przyczynę stanowił przelotny charakter filmowej sławy, ponieważ utrzymywanie się przez wiele lat na hollywoodzkim Olimpie udawało się tylko nielicznym. Odczucie klęski w środowisku Hollywoodu nabrało znamion nieomal epidemii w początkach kina dźwiękowego, kiedy to załamało się bardzo wiele efektownych karier, liczni bowiem wybitni aktorzy nie potrafili odnaleźć się w nowych warunkach technicznych i estetycznych. I właśnie ten mroczny obraz dekadencji hollywoodzkich herosów i heroin przyciągał uwagę reżyserów filmowych, którzy potrafili sugestywnie narzucić go publiczności i dokonać pewnej rewizji sielankowych wyobrażeń. Najbardziej przejmujący portret takiego gorzkiego upadku z wyżyn sukcesu stworzył w 1950 roku Billy Wilder w klasycznym filmie Bulwar Zachodzącego Słońca (Sunset Blvd.), gdzie wielka niegdysiejsza gwiazda kina niemego wegetuje w opustoszałej willi wśród cieni minionej sławy i ciągle żywi daremne nadzieje powrotu na srebrny ekran.
Film Wildera był na tyle sugestywny, że kiedy w 1963 roku Aldrich pokazał na canneńskim festiwalu Co się zdarzyło Baby Jane?, to zarzucano mu wtórność wobec Bulwaru. Tymczasem podobieństwa pomiędzy tymi filmami były dość powierzchowne, dotyczyły jedynie tematu i ogólnych zarysów psychologicznej atmosfery. Zresztą Robert Aldrich nie po raz pierwszy mierzył się z ponurym cieniem hollywoodzkiej mitologii. W 1955 roku nakręcił film według sztuki Clifforda Odetsa pt. Wielki nóż (The Big Knife), którego bohater, filmowy gwiazdor, mimo sławy i powodzenia zdobytego w kiczowatych filmach popełnia samobójstwo, ponieważ za sukces musiał zapłacić utratą niezależności, godności i wyższych ambicji.
W Co się zdarzyło Baby Jane? bohaterki, siostry Hudson, również są ofiarami filmowego „targowiska próżności”, z którego obie zostały przedwcześnie wyeliminowane. Jane była cudownym dzieckiem estrady i filmu, takim jak w początkach kariery Shirley Temple i cały szereg innych, mniej znanych gwiazd dziecięcych, które miały swoje „pięć minut” triumfu na ekranach, a potem słuch o nich zaginął. Blanche, w dzieciństwie zazdrosna o sukcesy sławnej siostry, później wyrosła na wielką aktorkę filmową, przyćmiewając minioną sławę Jane, ale tajemniczy wypadek samochodowy przekreślił jej wspaniałą karierę.
Tak wygląda ekspozycja filmu, bowiem właściwa akcja toczy się z dala od zgiełku hollywoodzkiej giełdy, w ustronnej willi, gdzie rozgrywa się okrutny rytuał kata i ofiary. Przykuta do inwalidzkiego wózka Blanche jest skazana na opiekę Jane, która na kalekiej siostrze dokonuje wyrafinowanego odwetu za swoje artystyczne niespełnienie i frustrację w cieniu jej powodzenia. Aldrichowi udało się pokazać stopniowe narastanie psychologicznego koszmaru, w którym pogrążają się obie kobiety skazane na wspólny los w nieszczęściu. Potęgujące się szaleństwo w coraz bardziej widoczny sposób dominuje sposób zachowania Jane, która szuka pociechy w alkoholu i najwyraźniej przestaje panować nad swoim postępowaniem, doprowadzając do tragicznego finału. Co się zdarzyło Baby Jane? w konwencji psychologicznego thrillera pokazuje wstrząsający, rozpisany na dwa głosy dramat ludzkiej samotności, którego emocjonalną intensywność można śmiało porównać do najlepszych sztuk Tennessee Williamsa czy Edwarda Albbe’ego.
To zestawienie wskazuje na niebezpieczeństwo teatralizacji grożące filmowi, którego przeważająca część akcji zamyka się w czterech ścianach. Jednakże Aldrich potrafił tak filmowo zaaranżować przestrzeń bezlitosnej konfrontacji obu sióstr, że widzowie tego dzieła całkowicie ulegali klaustrofobicznej atmosferze, możliwej do stworzenia tylko w kinie. Zapowiadał ją zresztą zręczny slogan reklamowy: „Kupując bilet, nastaw się na makabrę i przerażenie, ale w momentach szczytowego napięcia staraj się raczej nie krzyczeć!”.
Jednakże głównym atutem filmu był wspaniały duet wielkich gwiazd kina amerykańskiego lat 30. i 40., czyli Bette Davis w roli Jane i Joan Crawford jako Blanche. Bette Davis, wyspecjalizowana w rolach kobiet złych, perfidnych i psychopatycznych, idealnie wcieliła się w Jane, która zastygła w spotworniałej postaci koszmarnego, zepsutego przedwczesnym powodzeniem bachora, bezwzględnie wymierzającego urojoną sprawiedliwość za swoją wyobrażoną krzywdę. A naprzeciw niej majestatyczna Crawford o pięknej, znieruchomiałej w grymasie cierpienia twarzy i pokrytych zmarszczkami dłoniach. Obie aktorki poruszają się niczym upiorne marionetki w jakimś groteskowym tańcu śmierci na scenie Grand Guignolu.
Sporo odwagi musiał mieć w sobie David Greene, były aktor zespołu Lawrence’a Oliviera, który zajął się reżyserią filmową bez większych sukcesów – jeśli nie liczyć udanego horroru Pokój z okiennicami (The Shuttered Room, 1967) – kiedy podejmował się realizacji remake’u filmu Aldricha na zamówienie jego syna Williama, producenta filmowego i telewizyjnego. Głównym pomysłem Greene’a było obsadzenie w głównych rolach prawdziwych sióstr, Vanessy i Lynn Redgrave. Ryzyko realizacji polegało na tym, że za temat osadzony w realiach Hollywoodu zabrał się Brytyjczyk w towarzystwie angielskich aktorek, które nigdy nie osiągnęły statusu wielkich gwiazd. Wprawdzie Vanessa Redgrave jest aktorką bez wątpienia wybitną, ale występowała w filmach z założenia elitarnych, a sławę przyniosło jej Powiększenie (Blow-up, 1966) Antonioniego. Natomiast wybór jej siostry Lynn do roli Jane zdawało się usprawiedliwiać jedynie to, że podobnie jak w filmie Aldricha do tej pory ukrywała się w cieniu sławnej Vanessy.
Tymczasem wbrew obawom, które można było żywić na wieść o tym projekcie, rezultat wypadł powyżej oczekiwań. Po prostu scenariusz był tak znakomitym materiałem dramaturgicznym, że trudno go było zepsuć. Greene na ogół dość wiernie respektuje przebieg akcji oryginału, a także inscenizacyjne rozwiązania kluczowych scen. Zmiany, które wprowadził, wiązały się tylko z uwspółcześnieniem materiału oraz z pewnym rozwinięciem wypraw Jane do miasta. Na wysokości trudnego zadania stanęła również Lynn Redgrave, która z pewnością nie skompromitowała się w tytułowej roli Jane, co być może jest do pewnego stopnia zasługą ekspresji oryginalnej kreacji Bette Davis. Natomiast Vanessa zagrała zgodnie ze swoim kameralnym temperamentem, czyli w sposób ściszony i powściągliwy, oddając większość pola swojej mniej znanej siostrze.