Kamerdyner (2018)
Reż. Filip Bajon
Data premiery: 21 września 2018
Arkadiusz Walczak
Kamerdyner – taka piękna katastrofa!
Z dużymi oczekiwaniami szedłem na film Kamerdyner Filipa Bajona. Uznany twórca, ciekawy temat, pokaźny budżet, dobra obsada, a efekt? Taka piękna katastrofa! Owszem, widać duże pieniądze: dopracowana scenografia, efektowne kostiumy, piękne plenery, ładne zdjęcia, ale poza tym niewiele więcej. To więcej…. to Janusz Gajos pięknie mówiący po kaszubsku. Reżyser miota się pomiędzy melodramatem a freskiem historycznym o dzielnych Kaszubach, lubieżnych i okrutnych Niemcach oraz mało rozgarniętych Polakach. Zamysł był prosty, choć ambitny – zrobić dobry film historyczny. W jednym z wywiadów reżyser przyznał: „Lubię filmy historyczne – angielskie, amerykańskie, ale również polskie. Moim zdaniem natura kina lepiej odzwierciedla się w filmie epickim, historycznym niż w skromnym filmie psychologicznym”. Filip Bajon wie, co mówi, dał się bowiem poznać jako twórca ważnych, pamiętanych filmów odwołujących się do przeszłości, by przypomnieć chociażby Wizję lokalną 1901 czy Magnata (oraz zrealizowany na jego podstawie serial telewizyjny pt. Biała wizytówka). Związki Kamerdynera z Magnatem są oczywiste, podobny temat: upadek starego świata i starego porządku, zmierzch arystokracji, narodziny nowego społeczeństwa oraz nowego porządku politycznego, trudne relacje niemiecko-śląsko-polskie w Magnacie i niemiecko-kaszubsko-polskie w Kamerdynerze na tle burzliwej historii Europy pierwszej połowy XX w. Oba filmy łączy także – charakterystyczny dla twórczości Bajona wątek – namiętności jako niszczącej siły, kierującej postępowaniem bohaterów.
Akcja najnowszego filmu Bajona rozpoczyna się w 1900 roku, gdy młoda Kaszubka umiera podczas porodu, wcześniej wydając na świat syna Mateusza (Sebastian Fabijański). Niemowlę przygarnia hrabina von Krauss (Anna Radwan), zdając sobie sprawę z tego, że to kolejne nieślubne dziecko jej męża, Hermanna (Adam Woronowicz nagrodzony za tę kreację w kategorii pierwszoplanowa rola męska na świeżo zakończonym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni). Młodzieniec, którego ojcem chrzestnym zostaje poważany wśród Kaszubów Bazyli Miotke (świetny Janusz Gajos), wychowuje się z dziećmi von Kraussów: Maritą (Marianna Zydek) i Kurtem (Marcel Sabat). Jak łatwo się domyśleć, młoda hrabianka i jej przybrany brat zakochują się w sobie.
Ta historia nie porywa, widz od początku wie, jak się ona potoczy, stąd emocji w filmie bardzo niewiele. Kazirodcza miłość, nie okazuje się wydarzeniem dramatycznym w życiu bohaterów. Moment, gdy się o niej dowiadują, nie robi na nich żadnego wrażenia. Naiwny psychologizm, mała wiarygodność motywacji, wyborów i zachowań bohaterów to jeden z podstawowych zarzutów wobec filmu. Postacie są jednowymiarowe, hrabia jest lubieżny i okrutny, portretowany w sposób typowy dla przedstawień niemieckich arystokratów schyłku Cesarstwa Niemieckiego (scena bitwy, gdy gra w szachy, powrót z wojny z przepaską na oku, skąd my to znamy?). Podporządkowana mu żona, która na bunt zdobywa się dopiero w ostatniej scenie, gdy rezygnuje z ucieczki przed Rosjanami (skąd my to znamy?), Kurt jest do szpiku zły, choć trudno zrozumieć z jakiego powodu (odrzucenie przez ojca, zazdrość o siostrę, pożądanie Mateusza?). Nawet jego homoseksualizm jest tu przywołany w sposób wtórny, bo oczywiście w kontekście SA i „nocy długich noży” (skąd my to znamy?). Polaków w tym filmie niewielu. Kaszubi są pobożni, prości i wierni Polsce, a jeden, który jest za Niemcami, to zdrajca i kolaborant. Okrucieństwo Niemca to wynik frustracji i braku spełnienia w roli artysty (Schmidt, pan od muzyki). I na koniec Rosjanie – brudni, bezmyślnie okrutni i oczywiście gwałcący wiekową hrabinę.
Biorąc pod uwagę temat filmu, czyli skomplikowane relacje kaszubsko-polsko-niemieckie, naturalne wydają się porównania z Różą Wojciecha Smarzowskiego, opowiadającą o skomplikowanych relacjach Mazurów, Niemców i Polaków. Niestety, jeśli idzie o wartość artystyczną, siłę oddziaływania, emocje najnowszy film twórcy Arii dla atlety do poruszającego filmu Smarzowskiego nawet się nie zbliża. Szkoda. Jeszcze jedno, Sebastian Fabijański w roli głównej udowadnia, że bycie pięknym na ekranie nie wystarczy i nawet najpiękniej ułożone włosy nie odwrócą uwagi widza od umiejętności aktorskich. (Akademii Węży podpowiadam: scena na plaży i recytowanie wiersza Rilkego.) Nie jest to tylko wina aktora.
Film kończy się komentarzem z offu, w którym widzowi przypomina się o przywiązaniu Kaszubów do polskości. Widocznie reżyser uznał, że sama filmowa opowieść nie wystarczy. Natomiast plakaty promujące film o Kaszubach nie wspominają, eksponują miłość, wojnę, zbrodnię, to ma przyciągnąć widza do kina.
Filip Bajon miał szansę nakręcić film ważny dla pamięci społecznej. Maurice Halbwachs podkreślał, że pamięć jest nie tylko kategorią psychologiczną, ale także społeczną. Pisał: „To właśnie w społeczeństwie człowiek normalnie nabywa wspomnienia, rozpoznaje je i lokalizuje”. Pamięć jest jednak krótkotrwała, kiedy odchodzą ci, którzy pamiętali, konieczne jest utrwalenie tej pamięci w innej formie niż oralna. Tak powstaje pamięć kulturowa, zapisana w tekstach i obrazach, w architekturze i przestrzeni miejskiej, w działaniach artystycznych, w tym filmach. Czasem treści pamięci kulturowej pokrywają się z tym, co mówią historycy i co przedstawiają podręczniki. O wiele jednak częściej wykraczają poza te ramy – uzupełniają, rozbudowują, negują, przedstawiają fakty w innym świetle.
Losy Kaszubów są w Polsce słabo znane, w szkolnych podręcznikach historii właściwie nieobecne. Docenić należy, że Filip Bajon wybrał właśnie Kaszubów jako zbiorowych bohaterów swego filmu. Należy pamiętać, że tworząc postać Bazylego Miotkego, odwoływał się do biografii znanego działacza kaszubskiego Antoniego Abrahama, zwanego „Królem Kaszubów”, przypominając przy okazji piękno języka kaszubskiego. Przywołał także zbrodnię w Piaśnicy, mało znany, a dramatyczny epizod w wojennej historii Pomorza Gdańskiego. Od września 1939 roku do kwietnia 1940 w Lasach Piaśnickich koło Wejherowa i w Lesie Szpęgawskim niedaleko Starogardu Gdańskiego Niemcy wymordowali łącznie 17–21 tysięcy osób. Ofiarami byli przedstawiciele polskiej inteligencji, działacze kaszubscy oraz osoby umysłowo chore – uznane za społecznie nieprzydatne z punktu widzenia nazistowskiej polityki. Masowe egzekucje przeprowadzali członkowie tzw. Selbstschutzu, czyli paramilitarnej organizacji skupiającej osoby należące w II RP do niemieckiej mniejszości narodowej. Niestety, ten ważny temat trudnej historii oraz losów narodów i jednostek miotanych przez fale dramatycznej historii wymieszany został z mało przekonującą historią miłosną.
Stare przysłowie mówi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, Filip Bajon na ten krok się zdecydował. Magnat był filmem wybitnym, Kamerdyner jest przeciętnym i Srebrne Lwy gdyńskiego festiwalu tego faktu nie zmienią. Szkoda, bo historia Kaszubów, w tym moich pradziadków – Marianny i Jana Platów – zasługuje na mądry, poruszający film.
tytuł: Kamerdyner
rodzaj/gatunek: dramat, historyczny
reżyseria: Filip Bajon
scenariusz: Mirosław Piepka, Michał S. Pruski, Marka Klat
zdjęcia: Łukasz Gutt
muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz
obsada: Sebastian Fabijański, Marianna Zydek, Anna Radwan, Janusz Gajos, Adam Woronowicz, Borys Szyc
produkcja: Polska
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: Next Film
czas trwania: 147 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15 wzwyż/ponadpodstawowa, wyższa