Śmierć Stalina (2017)
Reż. Armando Iannucci
Data premiery: 27 kwietnia 2018
Grzegorz Nadgrodkiewicz
Moskwa, rok 1953. Późnym wieczorem, po mocno zakrapianej biesiadzie połączonej z wydaniem Ławrientijowi Berii dyspozycji dotyczących zlikwidowania kolejnych wrogów komunistycznej Rosji, Józef Stalin doznaje w swym apartamencie wylewu. Rankiem zostaje znaleziony przez pokojówkę sparaliżowany, w kałuży ekskrementów. Wkrótce potem do daczy Stalina przybywa zaalarmowany Beria, a w ślad za nim kolejni członkowie Politbiura. Rozpoczyna się gorączkowa dyskusja nad tym, czy należy zawezwać lekarza, a równocześnie emocjonalna debata nad ewentualną schedą po generalissimusie. Gdy po chwilowym przebudzeniu Stalin jednak umiera, walka o przywództwo bądź utrzymanie dotychczasowych stanowisk w biurze politycznym KPZR rozpoczyna się na dobre. Dla niektórych członków biura – wobec ostatnich potajemnych decyzji Stalina – będzie to również walka o utrzymanie się przy życiu. Tak zarysowana nić fabularna (zasadniczo oparta na faktach) z powodzeniem spełniłaby gatunkowe wymogi thrillera politycznego. Pod reżyserską ręką Armanda Iannucciego stała się jednak tematem filmu komediowego czy gorzkiej satyry. Niestety.
Ten recenzencki żal nie dotyczy wszakże samego przyjęcia formuły komediowej jako takiej. Intencję reżysera można bowiem uznać za do pewnego stopnia usprawiedliwioną, skoro za inspirację filmu przyjął on komiksową wersję śmierci Stalina autorstwa Fabiana Nury’ego i skoro z jakichś względów uznał, że rozpętana przez dyktatora machina śmierci i terroru zasługuje na wydrwienie. Rzecz jednak w tym, że choć komediowo-satyryczne ostrze nie szczędzi najbliższych współpracowników Stalina (ciapowatego Gieorgija Malenkowa obejmującego po jego śmierci stanowisko premiera, rozpasanego seksualnie Berii, przebiegłego żartownisia Nikity Chruszczowa czy koniunkturalisty Wiaczesława Mołotowa), to bezlitośnie – być może w sposób przez reżysera niezamierzony – uderza również w tych, przeciwko którym działał system. W filmie nie brak bowiem scen, w których siła slapsticku obnaża wady i bestialstwo katów z partyjnej wierchuszki, ale zarazem dotyka ich ofiar – by przywołać choćby ciała aresztowanych i rozstrzelanych groteskowo spadające ze schodów niczym kukły w skeczach Benny’ego Hilla czy scenę nocnych aresztowań dokonywanych przez NKWD, kiedy reżyser zestawia faktycznie pojmanych ludzi wyprowadzanych z mieszkań z „łapanką” na dyrygenta mającego poprowadzić koncert, by w radiu można było przygotować płytę z nagraniem na specjalne życzenie Stalina.
Ten rozziew między podstawowym celem komedii, która ma przecież bawić, a samym jej tematem, który w tym przypadku chyba narusza pewne dekorum, decyduje w moim odczuciu o jej niepowodzeniu, a być może nawet o niestosowności. Nie chodzi oczywiście o to, że temat stalinowskiego terroru to w jakimś sensie – nawet najbardziej uproszczonym – sacrum, którego tonami komediowymi dotykać nie należy. Spróbujmy sobie jednak wyobrazić, że ten czy inny reżyser zdecydowałby się w stylu komediowym napiętnować na przykład zło poczynione przez mocodawców i wykonawców zbrodni katyńskiej, o Holocauście już nawet nie wspominając. Jak wtedy poradziłby sobie z tą częścią warstwy obrazowej filmu, która musiałaby ukazywać również ofiary? Być może wyczulenie w tej kwestii wiąże się z właściwym naszej części Europy doświadczeniem komunizmu i nieodłączną nam perspektywą ofiary. Nawet jeśli tak jest, to czy przyjęciem konwencji komediowej, która oczywiście ma swoje prawa, można usprawiedliwić wszystko?
Jeżeli miarą odpowiedzi na to pytanie miałaby być reakcja publiczności, to z przykrością stwierdziłbym, że tak – konwencja usprawiedliwia wszystko. W czasie seansu, w którym uczestniczyłem, sala wręcz wyła ze śmiechu, gromkim rechotem nagradzając co smakowitsze dialogi, rubaszność dowcipu sytuacyjnego, Chruszczowa w pośpiechu nakładającego garnitur na spodnie od piżamy, Berię robiącego niewybredne dowcipy o sprawnie wykonywanym mu fellatio przez żony chcące wyratować swoich mężów z więzień czy Malenkowa w skrzętnie skrywanym gorsecie ortopedycznym. O zestaw żartów tego kalibru Iannucci zadbał doskonale. Można nawet odnieść wrażenie, że obsadzenie Michaela Palina w roli Mołotowa miało sygnalizować wyniesienie jakości dowcipu na poziom absurdalności Monty Pythona. Wszystko to jednak pozostało tylko w warstwie niespełnionych ambicji, bo choć film realizacyjnie stoi na dobrym poziomie, to śmiać się tu doprawdy nie ma z czego. Niemal rytualne tańce członków Politbiura nad ciałem Stalina, przepychanki z wieńcami i roszady wojskowych trzymających wartę w mauzoleum, gdzie wystawiono zwłoki na pokaz, utrzymane w stylu Jasia Fasoli wygłupy Wasilija Stalina podejrzewającego zamach na ojca czy wreszcie rzekomo monty-pythonowskie, mocno okraszone wulgaryzmami przekomarzania polityków – wszystko to schlebia, odważę się to napisać, niskim gustom. Co ciekawe, cała ta satyra jest doskonale poprowadzona aktorsko, w czym największe zasługi położyli Steve Buscemi jako Chruszczow, Simon Russell Beale w roli Berii i wspomniany już Michael Palin jako Mołotow. Być może to właśnie świetne aktorstwo sprawia, że film Iannucciego jest tak bezwzględny i dosadny – niestety nie w piętnowaniu realiów stalinowskiego terroru (ku czemu chyba dążył reżyser, a do czego stosowniejsza wydaje się raczej poważna konwencja realistyczna), ale w wydrwieniu zarówno katów, jak i ofiar. Warto dodać, że wyświetlanie filmu zostało zakazane w Rosji, jednak o dziwo nie ze względu na wskazywaną tu niewspółmierność konwencji i tematu (nawet przywołani wcześniej Benny Hill, Jaś Fasola i Monty Python jako kwintesencja angielskiego humoru nie sięgali w swych dowcipach po traumy historyczne podobne rozmiarem do stalinizmu). Jak donosi prasa, powodem niedopuszczenia produkcji Iannucciego na tamtejsze ekrany była opinia, że bezcześci ona hymn i narodowe symbole Rosji.
Śmierć Stalina, jako przykład nie najlepszego filmu w ciekawym, gwiazdorskim opakowaniu, jest jednak wart zobaczenia z pewnego względu. Lepiej oczywiście, aby dla młodego widza nie stał się on lekkostrawnym wykładem z historii i unaocznieniem mechanizmów działania państwa totalitarnego, ale dobrze, by był punktem wyjścia do dyskusji o możliwych sposobach i konwencjach filmowego ukazywania zbrodni nie tylko stalinowskich, a także o (nie)przystawalności określonych środków wyrazu do tematów, które być może domagają się metod obrazowania z zupełnie innych rejestrów artystycznych.
tytuł: Śmierć Stalina
tytuł oryginalny:
rodzaj/gatunek: komedia, biograficzny
reżyseria: Armando Iannucci
scenariusz: Armando Iannucci, David Schneider, Ian Martin, na podstawie komiksu Fabiena Nury „The Death of Stalin”
zdjęcia: Zac Nicholson
muzyka: Christopher Willis
obsada: Andrea Riseborough, Steve Buscemi, Rupert Friend, Paddy Considine, Michael Palin
produkcja: Belgia, Francja, Wielka Brytania
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Kino Świat
czas trwania: 106 min
odbiorca: od 16 lat wzwyż