Księżyc Jowisza (2017)
Reż. Kornél Mundruczó
Data premiery: 26 stycznia 2018
Robert Birkholc
Choć kino Kornéla Mundruczó bywa oskarżane o pretensjonalność, jednego z pewnością nie można odmówić węgierskiemu reżyserowi – umiejętności zaskakiwania. Twórca Joanny (2005) nieustannie bawi się konwencjami i przewrotnie wykorzystuje zgrane schematy, by opowiedzieć o najbardziej palących problemach współczesnych. Znany polskim widzom Biały Bóg (2014) zaczynał się jak mieszanka kina społecznego i familijnego dramatu o przyjaźni dziecka z psem, a kończył jako horror o krwawym buncie zwierząt przeciwko ludziom. Zabawa gatunkami nie była jednak celem samym w sobie: dając czworonogom prawo do brutalnej zemsty, Mundruczó zwracał uwagę na fatalną sytuację zwierząt w pozornie cywilizowanym i nowoczesnym świecie. W Księżycu Jowisza pojawia się motyw nie mniej zadziwiający i jeszcze bardziej znaczący politycznie – jednym z bohaterów filmu jest uchodźca… obdarzony zdolnością lewitacji.
Wbrew tytułowi, najnowszy obraz Mundruczó nie jest dziełem z gatunku science fiction. Jak przypominają twórcy w prologu filmu, jeden z księżyców Jowisza, na którym prawdopodobnie znajduje się ocean przykryty lodową skorupą, nosi nazwę Europa. Tytuł jest metaforą, a akcja opowieści rozgrywa się na Ziemi, rzecz jasna na Starym Kontynencie, który pod pewnymi względami przypomina kosmiczny obiekt. Z jednej strony Europa to dość spokojne i dostatnie miejsce, o jakim marzą uciekinierzy z Afryki Północnej czy z Bliskiego Wschodu – a zatem przestrzeń życia. Z drugiej strony, Stary Kontynent jest odgrodzony, zduszony, pokryty warstwą obojętności. Już w pierwszej scenie Mundruczó dobitnie pokazuje, że Europa nie ma w sobie nic z ziemi obiecanej: syryjscy imigranci, którzy nielegalnie przekraczają serbsko-węgierską granicę, są ostrzeliwani przez brutalnych policjantów. Węgry, podobnie jak w Białym Bogu, są w Księżycu krajem ponurym, smutnym, wydrążonym wewnętrznie.
Główny bohater filmu, doktor Stern (Merab Ninidze), to typowy „upadły” inteligent. Jako lekarz przeprowadzający kontrolę w obozie przejściowym, mężczyzna pomaga imigrantom w dostaniu się do szpitala, gdzie panują znacznie lepsze warunki, a szanse na ucieczkę są dużo większe. Nie robi tego wszak bezinteresownie – Stern przyjmuje od uchodźców pokaźne łapówki, ponieważ pilnie potrzebuje pieniędzy. Tyleż cyniczny, co zagubiony życiowo doktor tonie w długach, kłamie, często zagląda do kieliszka (co kiedyś doprowadziło już do tragedii) i najwyraźniej nie ma siły, by zaangażować się w głębszy związek z kochanką – także lekarką. Warto dodać, że doktor nie wierzy w Boga – jak mówi mężczyznom, roznoszącym Biblię, nie czyta książek, w których morduje się dzieci.
Bohater Księżyca przywodzi na myśl wypalonych inteligentów z filmów takich jak Stalker Andrieja Tarkowskiego czy Dni zaćmienia Aleksandra Sokurowa, którzy dawno stracili już wiarę nie tylko w Boga, ale i w ludzi, jednak skrycie tęsknią za duchowością. Choć Węgry nie przypominają postapokaliptycznych ruin z arcydzieła Tarkowskiego, to jednak również przedstawiane są jako „ziemia jałowa”: mieszkańcy Budapesztu są zmęczeni, konformistyczni, zobojętniali na cierpienie przybyszów z zewnątrz. Wydaje się, że ten pozbawiony energii świat potrzebuje cudu, który rzeczywiście się w filmie dokonuje. Oto bowiem postrzelony przez policjanta uchodźca Aryan (Zsombor Jéger) nie umiera, ale zaczyna wznosić się w powietrze. Zafascynowany zdolnościami chłopca, doktor Stern pomaga mu w ucieczce z obozu, ponieważ zwęszył interes życia – ma zamiar pokazywać lewitującego Syryjczyka za pieniądze podczas wizyt w domach pacjentów. Ale czy rzeczywiście jest to tylko cyniczna kalkulacja ze strony skorumpowanego lekarza?
Choć Aryan jest w filmie Mundruczó realną postacią, to jednak może być odczytywany jako projekcja skrytej fantazji – czy to głównego bohatera, czy to społeczeństwa węgierskiego, czy Europejczyków w ogóle. Cierpiący na poczucie winy Stern będzie mógł dzięki imigrantowi zmierzyć się z przeszłością, a jednocześnie zweryfikować swój materialistyczny światopogląd. Postać Aryana inspiruje jednak nie tyle do stricte religijnego nawrócenia, ile do tego, by „wznieść się” ponad szarą rzeczywistość, spojrzeć na życie „z lotu ptaka”, obudzić w sobie nadzieję i poczucie misji. Interpretując film w szerszym kontekście, można przyjąć, że Syryjczyk symbolicznie wypełnia emocjonalną, moralną i aksjologiczną pustkę, jaka ogarnęła Stary Kontynent w ostatnich latach. Przewrotność węgierskiego reżysera polega na tym, że w roli „anioła” ratującego Europę ze stagnacji, widzi muzułmanina, w sytuacji, kiedy często przedstawia się uchodźców jako największe zagrożenie dla kultury i dorobku zachodniego. Co oczywiste, Księżyc Jowisza jest także głosem w debacie politycznej na temat imigrantów, w którym pobrzmiewa silna krytyka obecnej polityki rządu Węgier oraz ksenofobicznych nastrojów społecznych.
Oglądając dramat Mundruczó, trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkiego jest tu za dużo: znajdziemy tu i Tarkowskiego, i Wima Wendersa (Niebo nad Berlinem), i hollywoodzkie kino akcji. Podczas gdy na początku dominuje gęsta egzystencjalna atmosfera, z czasem film coraz bardziej skręca w stronę dynamicznego widowiska sensacyjnego, realizowanego ze sprawnością, jakiej nie powstydziliby się specjaliści zza oceanu. Wydaje się jednak, że natłok symboli i konwencji przytłacza treść filmu i nieco rozmywa główną ideę. Mundruczó nadrabia jednak niedostatki formą artystyczną. Warto zwrócić uwagę chociażby na kontrast pomiędzy utrzymanymi w żółtawej kolorystyce zdjęciami, oddającymi ponurą codzienność mieszkańców Budapesztu, a ujęciami przedstawiającymi lewitującego Aryana, w których kamera Marcella Réva wykonuje wirtuozerskie obroty. Niezwykłość, jaką wnosi do świata bohaterów syryjski uchodźca, zostaje oddana za pomocą czysto wizualnych środków.
Bogactwo znaczeń, przystępna forma wykorzystująca konwencje kina hollywoodzkiego i aktualność tematu czynią z Księżyca Jowisza bardzo dobry materiał dydaktyczny. Na lekcjach warto zanalizować film według różnych kluczy: psychologicznego, religijnego i społecznego. Aryan może zostać uznany za personifikację sumienia Sterna, za wcielenie Mesjasza (co znamienne, Syryjczyk jest synem cieśli) lub też po prostu za figurę „uchodźcy”. Księżyc Jowisza może ponadto stać się punktem wyjścia do poważnej dyskusji na temat kondycji Starego Kontynentu oraz roli i miejsca imigrantów we współczesnej Europie.