Zwyczajne życie niezwykłych ludzi

w filmie Andrzeja Barańskiego

Parę osób, mały czas (2005)

Danuta Górecka (ŁCDNiKP)

„JAK TO POWIEDZIEĆ
między tymi blokami
między kwaczącymi dziećmi, wronami
i się zwleczeniami
parę osób
mały czas […]”[1].

Miron Białoszewski

O filmie, który „składa się nie z dni, tylko ze zdań”[2]

W rozmowie z Piotrem Mareckim, zamieszczonej w Przewodniku Krytyki Politycznej, Andrzej Barański z ogromnym spokojem opowiada o kłopotach, które wiązały się z realizacją filmu Parę osób, mały czas. Reżyser siedem lat czekał na możliwość urzeczywistnienia swojego pomysłu i chociaż scenariusz został dobrze oceniony, „to jednak ciągle był spychany przez inne projekty”[3]. Sam Barański spotykał się z trudną do zrozumienia niechęcią do bohatera swojego scenariusza – Mirona Białoszewskiego, wybitnego twórcy, który, jak to pięknie napisał Tadeusz Sobolewski, „przemieniał wszystko, czego się dotknął, w literaturę”. Ponadto filmowi przyznano dużo skromniejszy od planowanego budżet, co wiązało się z wprowadzeniem oszczędności. Paradoksalnie, te kłopoty nie zaszkodziły filmowi, Andrzej Barański ocenił swoje dzieło jako „film kompletny”, któremu „niczego nie brakuje”. Zdaniem reżysera środki materialne nie przesądzają o wartości sztuki, jej siła wypływa z pokonywania ograniczeń, dlatego „rysunek Rembrandta jest tak samo genialny jak jego obraz olejny”[4].

Parę osób, mały czas to przede wszystkim historia niezwykłej przyjaźni dwojga ludzi – Mirona Białoszewskiego, postaci charyzmatycznej, już za życia owianej poetycką legendą i Jadwigi Stańczakowej, niewidomej dziennikarki, zmagającej się ze swoim kalectwem i odnajdującej w sobie potencjał twórczy, który skłania ją do pisania przejmujących wierszy i książek.

W postać Mirona wcielił się Andrzej Hudziak – aktor fizycznie do autora Szumów, zlepów i ciągów podobny, ale charakterologicznie, jak twierdzą osoby znające Białoszewskiego, bardziej niż poeta neurotyczny. Jadwigę Stańczakową zagrała Krystyna Janda, która przez siedem lat czekała na tę rolę (Andrzej Barański zaprosił aktorkę do pracy w filmie zaraz po napisaniu scenariusza). Wcielenie się w postać niewidomej kobiety było dla Krystyny Jandy prawdziwym wyzwaniem. Choć fizycznie odmienna od Jadwigi Stańczakowej, przypominała ją swoim temperamentem. Oboje artystów wspaniale wywiązało się z tego trudnego zadania – zagrali bardzo sugestywnie, przekonująco, w mistrzowski sposób budowali relacje między bohaterami, pełne niuansów i zastanawiających podtekstów, potrafili nie tylko barwą głosu, ale również gestem, mimiką twarzy, ułożeniem ciała wydobyć szeroką gamę emocji i uczuć, które towarzyszyły tej niezwykłej przyjaźni. Wyraziste kreacje aktorskie Andrzeja Hudziaka i Krystyny Jandy, tak wiarygodne i zapisujące się w pamięci widza, zostały zauważone i nagrodzone przez krytyków.

Jednym z atutów filmu Parę osób, mały czas jest scenografia. „W filmie wszystko jest autentyczne”[5] – mówił reżyser Piotrowi Mareckiemu. Mieszkanie Jadwigi Stańczakowej na potrzeby produkcji zostało wiernie skopiowane, ponieważ oryginał zachował się w stu procentach, natomiast mieszkanie Mirona, dzięki bogatej dokumentacji fotograficznej, odtworzono w bloku przy Lizbońskiej, w którym poeta mieszkał w drugiej połowie lat 70. Aby oddać klimat tamtych czasów, zadbano o każdy szczegół. I tak np. Krystyna Janda nosiła prawdziwe okulary autorki Dziennika we dwoje, zakładała również jej korale i niektóre ubrania.

Scenariusz filmu reżyser napisał na podstawie książki Jadwigi Stańczakowej Dziennik we dwoje, w którym jego autorka opowiada o trzech latach swojego życia wypełnionych przyjaźnią z Mironem Białoszewskim. Ze wspomnianej już rozmowy Piotra Mareckiego z Andrzejem Barańskim dowiadujemy się, że reżyser zapoznał się również z fragmentami dziennika poety, zapisanymi przez Jadwigę i dotyczącymi jej znajomości z Mironem oraz z książką Miron. Wspomnienia o poecie, które zebrała i opracowała Hanna Kirchner. I choć istnieje wiele źródeł, do ktorych można było się odwołać podczas pracy nad filmem (nie do przecenienia jest zapewne rola konsultantów – córki i zięcia Jadwigi Stańczakowej – Anny i Tadeusza Sobolewskich, którzy świetnie znali autora Zawału), to fundamentem, na którym opiera się film, jest Dziennik we dwoje. To on stał się „tworzywem dla scenariusza”[6].

Parę osób, mały czas opowiada o życiu znanych ludzi, przekracza jednak ramy filmowej biografii. Jest raczej, jak wyjaśnia Andrzej Barański, „czymś w rodzaju obrazu jednego roku ich znajomości. To jest bardzo dokładnie rozpracowane i zawiera wszystko, co można powiedzieć o ich związku. Potem jest kawałek drugiego roku, ale już tylko kawałek i drobny fragment roku kolejnego”[7]. W bardzo oryginalny sposób reżyser ukazuje „zwyczajne życie” swoich bohaterów, których nazywa „niezwyczajnymi ludźmi”[8]. Konstrukcję filmu Parę osób, mały czas określa jako otwartą – wydarzenia (doprowadzone do początku lat 80.) płyną w swoim rytmie, zgodnie z własną wewnętrzną logiką, niekoniecznie wynikającą z ciągu przyczynowo-skutkowego, nie zmierzając ku jakiejś wyraźnej kulminacji, świat przedstawiony cechuje fragmentaryczność, zupełnie jakby składał się z Mironowych „szumów, zlepów i ciągów”. Andrzej Barański porównuje tę konstrukcję do szklanego słoja, w którym poszczególne „elementy, składniki, występują w coraz to nowych związkach”[9].

„Odmienił moje życie”[10]

Głos Jadwigi Stańczakowej pojawia się razem z czołówką filmu i towarzyszy białym napisom na intensywnie czarnym tle. Ta czerń to świat bez Mirona, w którym bohaterka oślepła podwójnie. Kiedy żył Miron, swoim istnieniem rozświetlał jej życie.

W pewnym sensie to Jadwiga Stańczakowa jest narratorem w filmie, a w każdym razie od niej zaczyna się filmowa opowieść o niezwykłym związku z Mironem Białoszewskim, o czasach, w których żyli i towarzyszących im ludziach, o przygodach ich życia ukazanych w Dzienniku we dwoje, powstałym z inspiracji Mirona Białoszewskiego. Co ciekawe, poeta był w jakimś stopniu współtwórcą dziennika, miał prawo do wprowadzania swoich dopisków i poprawek. To dzięki Andrzejowi Barańskiemu i jego talentowi niektóre wydarzenia i dialogi z diariusza Jadwigi Stańczakowej, te „sprawy babskie” i „ślepackie”[11], o których opowiadała, cudownie ożyły, by stworzyć sugestywny obraz niewidomej kobiety, odgrywającej wiele ról – córki, matki, babci, ale także przyjaciółki Mirona Białoszewskiego i a także, z inspiracji autora Zawału, pisarki.

Słowo „przyjaźń” jest tutaj najlepszym określeniem relacji łączących bohaterów filmu, chociaż wydaje się, że Jadwiga Stańczakowa darzyła poetę głębszym uczuciem (jednak nigdy się do tego nie przyznawała). Z góry było ono skazane na niepowodzenie nie tylko ze względu na kalectwo bohaterki, ale również homoseksualizm autora Zawału. Jest w filmie bardzo wymowna scena, w której Jadwiga odbiera telefon od Jacka (a raczej od Leszka Solińskiego), byłego partnera Mirona Białoszewskiego. Bohaterka jest wyraźnie zaniepokojona faktem, że Miron po rozmowie z Jackiem postanawia spotkać się z dawną miłością – siedzi nieruchomo na kanapie, a Miron próbuje delikatnie wyciągnąć zza jej pleców swoją kurtkę.

Choć nie była jego żoną, a określenie „przyjaciółka” w pewnych sytuacjach mogło zabrzmieć dwuznacznie, Jadwiga Stańczakowa odgrywała w życiu poety wyjątkową rolę. Była kimś ważnym, kimś, komu ufał, na kim mógł polegać. Bohaterka filmu i jej ojciec, córka, zięć, wnuczka oraz krąg znajomych pisarki stali się dla Mirona Białoszewskiego rodziną zastępczą. Poeta, choć był mizantropem i stronił od ludzi, jak każdy z nas potrzebował bliskości drugiej osoby, szukał miejsca, w którym o każdej porze byłby przyjmowany i wysłuchany, gdzie odnoszono się do niego z czułością i troską, doceniano jego twórczość. Miron zawsze wracał na Hożą, wiemy, że w ostatnich dniach swojego życia mieszkał u autorki Dziennika we dwoje i umarł w pokoju jej ojca.

Jadwiga, widząc niezaradność Mirona w sprawach codziennych, cierpliwie mu pomagała, włączając w to najbliższą rodzinę i znajomych. Robiła mu zakupy, szukała po sklepach koszul („w kolorze grudniowego deszczu”) i spodni, oddawała bieliznę do prania, skompletowała poecie odpowiednie ubranie, gdy przyznano mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, interweniowała, kiedy sąsiedzi zakłócali jego spokój w wieżowcu przy Lizbońskiej, w którym mieszkał. Prowadziła mu również „mały sekretariacik” i jako „niewidoma sekretarka” (tak w filmie określiła swoją funkcję) załatwiała sprawy urzędowe, kontaktowała się z wydawnictwem, porządkowała korespondencję, archiwizowała twórczość. Czasem zadania, których się podejmowała, przerastały możliwości niewidomej kobiety. Jej zniechęcenie trwało jednak krótko i znów odnajdowała w sobie siły, by z podziwu godną determinacją wspierać swojego przyjaciela.

Ulubionym zajęciem Jadwigi, przedstawionym w filmie, było nagrywanie utworów Mirona Białoszewskiego na taśmę magnetofonową. Cieszyła się, że może współuczestniczyć w procesie tworzenia, gdy Miron dyktował jej świeżo powstałe, jeszcze „gorące” teksty, a ona wysłuchiwała ich, siedząc obok z mikrofonem w ręku.

To nastawienie na Mirona, ta zdolność współodczuwania z nim widoczne są niemal
w każdej scenie filmu. Dla Jadwigi jej przyjaciel był mistrzem, słuchała tego, co mówi, zwracała uwagę na to, jak patrzy na świat. Wiedziała, że jego silna osobowość, specyficzny język i sposób, w jaki opisuje rzeczywistość, kształtowały ją i jej dziennik. Podziwiała nie tylko jego twórczość, ale również dar dokonywania przemiany. „Znowu Miron zmieniasz zwykłe w niezwykłe” – mówiła, gdy przynosił jej pachnące bukiety zrobione z kwiatów znalezionych na „zielskowych” łąkach. A przecież tych przemian było znacznie więcej. Białoszewski, zaciemniając okna, dzień zamieniał w noc, a z kolei noce, podczas których składał wizyty, jadł i zabierał Jadwigę na wycieczki, stawały się dniami. Poeta swoją kuchnię przekształcił w kapliczkę, z mieszkania w blokowisku na Saskiej Kępie wyczarował osobliwe miejsce, w którym we wtorki zbierała się warszawska cyganeria, egzystencję w PRL-u przeistaczał w przestrzeń prawdziwej wolności i niezależności twórczej, a zgrzebną
i skrzypiącą materię codzienności w niezwykłe teksty literackie. To przecież Miron Białoszewski uświadomił Jadwidze Stańczakowej, że kalectwo, które ją dotknęło, może stać się w literackich działaniach ogromnym atutem, jeśli będzie pisała o swoich egzystencjalnych doświadczeniach z pozycji osoby niewidzącej („To ci dał Pan Bóg. Nikt za ciebie tego nie napisze”). Odmienność jej sposobu funkcjonowania w świecie i dla niego była niezwykle frapująca. Interesowała go jako osoba niewidoma.

W filmie Andrzeja Barańskiego Miron bywa czasami irytujący, zwłaszcza wtedy, gdy niechętnie odnosi się do pomysłu pisania wierszy przez Jadwigę Stańczakową („Jeszcze jedna baba, żeby jej się zaglądało do wierszy”) albo gdy zachowuje się roszczeniowo, jak rozkapryszone dziecko („Buty ciasne. Nogi mnie bolą. Kupcie mi buty”). Wydawać by się mogło, że za bardzo wykorzystuje swoją przyjaciółkę, kiedy każe jej biegać po mieście i szukać dla siebie ubrań. Jest przecież niewidoma, nie porusza się po ulicy bez przewodników, którzy też nie są już młodzi. Jadwidze to jednak nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, czuła się użyteczna, była zadowolona, że może coś zrobić dla bliskiego sobie człowieka. Miron Białoszewski odgrywał w życiu Jadwigi ogromnie ważną rolę, ożywiała się, gdy opowiadał o otaczającym świecie, w pewnym sensie wyznaczał drogi jej twórczości („Tylko pisząc, nauczysz się pisać”), jego obecność była dla bohaterki filmu niewyczerpanym źródłem inspiracji. Poeta przeciwdziałał jej „zagapieniu się w pesymizm”, pomagał przełamywać depresję i różnego rodzaju lęki, uczył, jak „łapać radość za ogon”, wyciągał na spacery, zmuszał do aktywności i samodzielności. To on zapoznał Jadwigę z Lechem Emfazym Stefańskim i zaproponował udział w seansach dermooptycznych, które ją tak ekscytowały. Miron odmieniał swojej przyjaciółce życie, ratował przed pustką, sprawiał, że nabierało ono intensywności.

Jak bardzo byli sobie bliscy, widzimy w przejmującej scenie zamykającej film, gdy idą powoli obok siebie po schodach – ona z białą laską, on już po drugim zawale, dostawiając, z wielkim trudem, nogę do nogi. (Pan Julian – przewodnik Jadwigi – idzie wtedy gdzieś z boku.) Potem obserwujemy ich w pokoju, gdy siedzą na kanapie i przytuleni do siebie, rozmawiają o sprawach ostatecznych.

– A może, Miron, po śmierci coś jest?
– Eee, chyba nie. No, wolałbym, żeby nie. Znowu wdawanie się w te byty nie wiadomo jakie… To mocno podejrzane.

Kto kogo w tym życiu prowadził? Kto komu pomagał? Kto był czyim przewodnikiem? Andrzej Barański w swoim filmie mówi, że oboje byli sobie potrzebni. Oboje doskonale się uzupełniali.

Poeta, który chciał „być sobie jednym”[12]

Po którymś z wtorkowych spotkań Miron uskarżał się Jadwidze na swoją sytuację: „Wciąż muszę przeżywać te ciężkie czasy. A to za Hitlera, a to za Stalina, a to za Gierka. Mam tego dość”. Faktycznie, poeta doświadczył w swoim życiu lęku, głodu i biedy, długi czas borykał się z kłopotami materialnymi, a później doszły problemy ze zdrowiem. Zawsze jednak przyjmował przeciwności z pokorą, zgadzał się na to, co go spotykało, akceptował swój los.

W filmie ukazany jest ten okres w życiu Mirona, kiedy jego sytuacja życiowa wyraźnie ustabilizowała się. Poeta dysponuje samodzielnym mieszkaniem, jego książki są wydawane, stać go na kupowanie prezentów przyjaciołom, co nie znaczy, że było mu łatwiej. Miron sprawia wrażenie zmęczonego, bywa rozdrażniony, pragnie spokoju (denerwują go hałasy w bloku mieszkalnym), nawet „wtorki” zaczynają go nużyć, musi radzić sobie z postępująca chorobą. W filmie dużo jest sygnałów, jak trudne to były czasy – przerost biurokracji, kłopoty zaopatrzeniowe (puste sklepy), niemożność założenia telefonu, opresyjność państwa, w którym studentom nie pozwalano zorganizować spotkania z poetą, wreszcie ogłoszenie stanu wojennego. Białoszewski najwyraźniej stronił od polityki, rozmowy na jej temat uważał za nudne, zabraniał ich podczas wtorkowych spotkań, nie czytał gazet, nie oglądał telewizji („Jak jest coś ważnego, to ludzie mi powiedzą”). Chciał „być sobie jednym”, dlatego żył według własnych zasad, strzegł swojej wewnętrznej wolności. Był kreatorem własnego życia w pełnym znaczeniu tego słowa, wszystko było dla niego ważne, wszystko wiązało się z twórczością – eskapady za miasto, widok z okna, słuchanie muzyki, rozmowy z Jadwigą, spotkania z przyjaciółmi, a nawet pies biegnący po ulicy. We wszystkim co robił, był prawdziwy, nikogo nie udawał, kpił sobie z utartych schematów. Nie znosił sztuczności w życiu i w tworzeniu, ironicznie nazywał ją „nylonowością”. Było w nim jakieś wewnętrzne skupienie, jakaś uważność, dana jedynie wybrańcom, która poszerza i wyostrza widzenie, otwiera człowieka na świat, pozwala żyć „tu i teraz”, uczy zgody na rzeczywistości taką, jaka jest.

Anna Sobolewska – córka Jadwigi Stańczakowej – w swojej książce Maksymalnie udana egzystencja. Szkice o życiu i twórczości Mirona Białoszewskiego napisała: „O Mironie opowiada się anegdoty, podobnie jak o sławnych cadykach i chasydach. W tych opowiadaniach nie było ważne tylko to, czego nauczali, ale i to, jak żyli – jak parzyli herbatę czy wiązali sznurowadła”[13]. Jak przystało na cadyka, Miron miał obok siebie grupę ludzi silnie z nim związanych (przede wszystkim Jadwigę Stańczakową i jej najbliższą rodzinę), którą Andrzej Barański zabawnie nazwał „bohemą obiadów domowych”[14].

I niczym cadyk poeta przyciągał do siebie wielu dalszych i bliższych znajomych na słynne „wtorki”, podczas których odprawiał swoje poetyckie obrzędy, czarował zebranych aktorskim kunsztem, z jakim odczytywał własne wiersze i snuł przedziwne opowieści, jak ta, przywołana w filmie, o spotkaniu z krową. I nie było końca dokonującym się przemianom, bowiem uczestnicy tych niezwykłych spotkań stawali się bohaterami jego utworów, a ich słowa, zachowania, przygody, związane z nimi anegdoty przemieniały się w tworzywo literackie, bo jak napisał w wierszu: „parę osób/ mały czas/tu dach/tu strach/ tu chacha-cha/ i tyle”[15].

[1] Miron Białoszewski, Jak to powiedzieć… [w:] Miron Białoszewski, Wiersze wybrane i dobrane, Warszawa 1980, s. 96.

[2] Piotr Marecki [wywiad-rzeka], Barański. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa, 2009, s. 92.

[3] Tamże, s. 84.

[4] Tamże, s. 96.

[5] Tamże, s. 95.

[6] P. Marecki, Barański. Przewodnik…, op. cit., s. 91.

[7] Tamże, s. 86.

[8] Tamże, s. 86.

[9] Tamże, s. 91.

[10] Tak zatytułowane są wspomnienia Jadwigi Stańczakowej o Mironie Białoszewskim w książce Miron. Wspomnienia o poecie, które zebrała i opracowała Hanna Kirchner (Warszawa 1996).

[11] Jadwiga Stańczakowa we Wstępie do Dziennika we dwoje napisała: „Dziennik mój Mirona bawił. Traktował go jako rozrywkę. Szczególnie lubił sprawy „babskie” i „ślepackie” – moje spacery z białą laską, kawiarnie z przewodniczkami, zakupy” (Wrocław 2015, s. 14).

[12] Dwuwiersz: „Być sobie jednym/ taki traf mi się” znajduje się na nagrobku poety na Powązkach.

[13] Anna Sobolewska, Maksymalnie udana egzystencja. Szkice o życiu i twórczości Mirona Białoszewskiego, IBL Wydawnictwo, Warszawa1997, s. 5.

[14] P. Marecki, Barański. Przewodnik…, op. cit., s. 90.

[15] Miron Białoszewski, Jak to powiedzieć… [w:] Miron Białoszewski, Wiersze wybrane i dobrane, Warszawa 1980, s. 96.