Witajcie w Marwen (2018)

Reż. Robert Zemeckis

Data premiery: 1 marca 2019

Jadwiga Mostowska

W 2010 roku miał swoją premierę pełnometrażowy dokument w reżyserii Jeffa Malmberga zatytułowany Marwencol. Za sprawą tej niezwykle interesującej, wyróżnionej szeregiem nagród produkcji, świat poznał Marka Hogancampa, twórcę tytułowego, belgijskiego miasteczka z czasów II wojny światowej, zbudowanego w skali 1:6 i zaludnionego przez lalki wykreowane na podobieństwo osób znanych autorowi tej kreacji z prawdziwego życia. Utalentowany plastycznie Hogancamp zaczął budować Marwencol na tyłach swego domu w Kingston, w stanie Nowy York, po tym, jak w wyniku brutalnej napaści doznał uszkodzenia mózgu, stracił pamięć i władzę w ciele. Tworzenie miasteczka stało się dla niego formą terapii tak w wymiarze fizycznym (dzięki manipulacji drobnymi przedmiotami ćwiczył zdolności manualnie), jak i psychicznym (tworząc postać kapitana Hogiego, swoje alter ego, obsadzając napastników w rolach nazistów i rozprawiając się z nimi po wielokroć w fikcyjnym świecie miasteczka, Mark odreagowywał traumę wywołaną napaścią). Hogancamp, budując i rozwijając Marwencol będące alternatywą dla rzeczywistości, a także aranżując i fotografując kolejne scenki swoich wymyślonych historii, stworzył niezwykle interesującą instalację artystyczną. Również jego fotografie zyskały uznanie, doczekały się publikacji i wystaw. To, co było własną, prywatną terapią, sposobem na odzyskanie kontroli nad życiem przez człowieka, który miał poczucie, iż tę kontrolę utracił, stało się sztuką. I na odwrót, sztuka okazała się skuteczną formą terapii. Mark, panując nad swoim małym światem, kreując go wedle własnego uznania, pokonując w nim swych brutalnych oprawców, stopniowo uczył się kontroli także nad rzeczywistością.

Losy Marka Hogancampa oraz jego niezwykłe miasteczko mogą fascynować i inspirować, a co za tym idzie, stanowią znakomity materiał na film. Nie dziwi więc, że Hogancamp stał się bohaterem dokumentu, a teraz także fabuły noszącej tytuł Witajcie w Marwen, której reżyserem jest Robert Zemeckis, twórca kultowej serii filmów Powrót do przyszłości oraz takich obrazów jak Ze śmiercią jej do twarzy, Kto wrobił Królika Rogera czy Forrest Gump. To właśnie ten ostatni tytuł zdaje się najbliższy temu, co Zemeckis chciał osiągnąć, sięgając po historię Marka Hogancampa – ukazać postać niezwykłą, inspirującą, przezwyciężającą swoje słabości, a zarazem stworzyć sobie okazję do zabawy tym, co lubi najbardziej, czyli efektami specjalnymi i wizualnymi, łączeniem animacji oraz żywego planu, wykorzystaniem motion capture, CGI. Eksperymenty i przesuwanie granic kinematografii dzięki wykorzystaniu najnowszych technologii są wszak znakiem rozpoznawczym tego amerykańskiego reżysera niezależnie od tego, czy ich ostateczny ekranowy efekt jest satysfakcjonujący, czy też nie. Bo tak to już jest z Zemeckisem – gdy mu się udaje, dostajemy Forresta Gumpa, a gdy ponosi porażkę musimy zadowolić się Beowulfem i mieć nadzieję na to, że reżyser jeszcze powróci do swej znakomitej formy.

Niestety, Witajcie w Marwen tym powrotem nie jest. Stwierdzam to z przykrością, bo choć do grona fanów Zemeckisa się nie zaliczam, nie przepadam za ckliwym i lukrowanym Forrestem Gumpem oraz wieloma innymi jego filmami na czele z animacjami Expres polarny i Opowieść wigilijna, to doceniam jego wkład w rozwój kinematografii i nie umiem odmówić sobie od czasu do czasu kolejnego obejrzenia którejś z części Powrotu do przyszłości – niekwestionowanej klasyki kina nowej przygody. Kibicując więc po cichu Zemeckisowi, muszę, po obejrzeniu Witajcie w Marwen, zgłosić do jego twórcy szereg pretensji. Największe o to, że skupiając się zbytnio na stronie wizualnej filmu, na wykreowaniu ożywionych lalek zaludniających miniaturowe miasteczko, pozostawił gdzieś w tyle prawdziwych ludzi – nie tylko Marka Hogancampa, ale także bohaterów drugiego planu, w szczególności zaś kilka kobiet, które w rzeczywistości wsparły będącego ofiarą ataku mężczyznę, a w fikcyjnym Marwencol stały się jego wiernymi towarzyszkami. Grający główną rolę Steve Carell, który świetnie odnajduje się nie tylko w repertuarze komediowym, ale również dramatycznym (co wiemy już choćby po jego znakomitym występie w filmie Foxcatcher czy też w mającym swą polską premierę w styczniu br. obrazie pt. Mój piękny syn) starał się ze wszystkich sił stworzyć wiarygodną postać, z którą widz może nie utożsami się, ale którą polubi. Niestety, jego wysiłki nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, bowiem filmowy Mark budzi wprawdzie współczucie, ale nie wzbudza, niestety, sympatii. W swoim cierpieniu jest patetyczny, a w swoich poczciwych dziwactwach (jak choćby zamiłowanie do damskiego obuwia) karykaturalny, tym bardziej, że Zemeckis (będący także współscenarzystą Witajcie w Marwen), od początku je eksponuje i podkreśla. Nie takiego Marka Hogancampa poznaliśmy w dokumencie Marwencol, którego autor dołożył wszelkich starań, aby widz nie zobaczył w bohaterze jego filmu dziwaka, a człowieka z niezwykłą historią. Podobnie rzecz ma się z kobietami, które odegrały w życiu Marka szczególną rolę, a w filmie Zemeckisa zostają sprowadzone do karykatury (najlepszym jej przykładem fatalny epizod z Gwendoline Christie w roli pochodzącej z Rosji opiekunki Anny) czy wyświechtanej kliszy (Leslie Mann w roli Nicol – słodkiej jak beza, wyjętej wprost ze sztucznego świata Truman Show, sąsiadki Hogancampa). Co z tego, że Mark deklaruje, iż to kobiety są ratunkiem dla świata, że to one uratowały go w rzeczywistości, a kapitana Hogiego w fikcyjnym Marwencol, jeśli ich relacja z głównym bohaterem zostaje przedstawiona w sposób szalenie jednostronny, sprowadzona do stereotypu, a one same uprzedmiotowione niczym lalki i umieszczone w świecie równie sztucznym i nieprawdziwym, co fikcyjne miasteczko Hogancampa.

W ogóle można odnieść wrażenie, że z myślą przewodnią filmu i jego wymową (niezależne od faktycznych intencji twórców) stało się po drodze od scenariusza do ekranu coś bardzo złego. Zamiast opowieści „ku pokrzepieniu serc” z optymistycznym przesłaniem o przezwyciężaniu słabości, akceptacji i tolerancji, terapeutycznej funkcji sztuki czy sile kobiet dostajemy film o dziwnym człowieczku, który nie potrafi odróżnić rzeczywistości od fikcji, okraszony stereotypami, niewolny, niestety, także od seksualnych podtekstów, w którym ze świecą szukać deklarowanego feministycznego wydźwięku. Zemeckis, tworząc przy pomocy zaawansowanej techniki interesujące sekwencje rozgrywające się w świecie lalek, najwyraźniej zatracił się w swojej nimi zabawie i trochę jak owe lalki potraktował także aktorów oraz prawdziwych ludzi, bohaterów tej niezwykłej historii. Tym samym uniemożliwił widzom utożsamienie się oglądanymi na ekranie postaciami Marka, Nicol czy Anny, sytuując ich w roli obserwatorów dwóch równie dziwnych światów – lalek i ludzi.

Mając na uwadze powyższe zastrzeżenia Witajcie w Marwen można polecić do obejrzenia fanom twórczości Roberta Zemeckisa, a w kontekście edukacyjnym najstarszej młodzieży, by w ramach koła filmowego podyskutować z nią o dokonaniach amerykańskiego reżysera, a także o wykorzystaniu w kinie rozmaitych technologii i wizualnych efektów.[1] Warto oczywiście, aby starsza młodzież poznała twórczość Marka Hogancampa i jego historię, która może być znakomitym przyczynkiem do refleksji o tym, czym jest sztuka i jakie funkcje może pełnić, kto jest artystą, jak również do dyskusji o tolerancji, przemocy motywowanej nienawiścią, „inności”, radzeniu sobie z traumą itp. Wydaje się jednak, że lepszym punktem wyjścia do tego typu rozważań będzie jednak dokument Marwencol Jeffa Malmberga, nie zaś Witajcie w Marwen Roberta Zemeckisa.

[1] O tym, jak w filmie Witajcie w Marwen pracowano nad tymi efektami i łączono żywy plan z komputerową animacją, można przeczytać więcej np. tutaj: https://www.cartoonbrew.com/feature-film/how-welcome-to-marwen-mixed-animation-and-live-action-to-turn-steve-carell-into-a-doll-167424.html (dostęp. 01.03.2019)

tytuł: Witajcie w Marwen
tytuł oryginalny: Welcome to Marwen
rodzaj/gatunek: komediodramat, biograficzny
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Caroline Thompson, Robert Zemeckis
zdjęcia: C. Kim Miles
muzyka: Alan Silvestri
obsada: Steve Carell, Leslie Mann, Diane Kruger, Gwendoline Christie
produkcja: USA
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: United International Pictures Sp z o.o.
czas trwania: 116 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15/ponadpodstawowa, wyższa

Wróć do wyszukiwania