„Pożegnanie z Afryką”
na pożegnanie starego roku

Kinga Dyndowicz

„Pożegnanie z Afryką” na pożegnanie starego roku

1 lipca odchodzącego właśnie roku minęła 80. rocznica urodzin nieżyjącego od kilku lat Sydneya Pollacka. Filmowca, który już zawsze będzie mi przypominał początki mojej miłości do kina. W 1987 roku obejrzałam w łódzkim kinie Polesie Pożegnanie z Afryką. Miałam 15 lat. Później jeszcze wiele razy wracałam do tego niezwykłego obrazu, zaczynającego się słowami zaczerpniętymi z powieści Karen Blixen: Miałam farmę w Afryce… To dzięki temu filmowi zaczęłam poznawać twórczość wybitnego angielskiego kompozytora Johna Barry’ego. Najbardziej utkwił mi wtedy w pamięci piękny temat Flying Over Africa i sceny, w których ujrzałam z lotu ptaka świat dla mnie nierealny, niezwykły. Taki, który można było zobaczyć tylko w kinie. Do muzyki Barry’ego wracam do dziś, bo ciągle ma w sobie niezwykłą siłę. Ciągle potrafi przywołać tamten świat. Wystarczy zamknąć oczy…

Muzyka w bardzo istotny sposób wpływa na mój filmowy gust. Szczególnie ta bardziej autonomiczna. Ta, która potrafi żyć poza obrazem. Sydney Pollack jest mi niezwykle bliski, bo prawie każdy jego film to genialne jazzowe tematy Dave’a Grusina. Współpraca twórcy Pożegnania z Afryką z Johnem Barrym zaowocowała Oscarem, ale to właśnie Grusin stworzył z Pollackiem jeden z najwybitniejszych tandemów autorskich współczesnego Hollywoodu. Wystarczy wspomnieć tytułowy temat z Trzech dni Kondora czyli klasyki kina sensacyjnego z lat 70. Niezapomniany duet Robert Redford i Faye Dunaway. Ale w lipcu słuchałam również innego soundtracku; od lat wracam z ogromną przyjemnością do ścieżki dźwiękowej melodramatu Random Hearts z Harrisonem Fordem i Kristin Scott Thomas w rolach głównych. Album został nagrany z gościnnym udziałem wybitnych muzyków jazzowych, wśród których znalazł się Terence Blanchard, kompozytor i trębacz jazzowy, znany z soundtracków wielu produkcji Spike’a Lee.

Muzyka z Random Hearts zawsze mnie wycisza, uspokaja. Pozwala na zatrzymanie w codziennym biegu. W sezonie letnim podobnie działa na mnie ścieżka dźwiękowa Havany, szczególnie temat Hurricane Country. Niezwykła wokaliza, którą wykonuje Dori Caymmi oraz trąbka Sala Marqueza. Pięć minut będących dla mnie kwintesencją nostalgii, wzruszenia…

I tu przy okazji chciałam również wspomnieć o kilku piosenkach. Choćby z tego względu, że w większości opracowań filmowych jest to tematyka pomijana. Pewnie dlatego, że utwór mający promować jakąś produkcję, kojarzy się z wymiarem typowo komercyjnym. Takie wyobrażenie wydaje mi się bardzo stereotypowe i w mojej pracy próbuję od lat udowodnić, że jest inaczej. Bo dobra filmowa piosenka to również element filmowego tworzywa. Przykład pierwszy z brzegu? Tytułowy temat z Deszczowej piosenki Gene’a Kelly’ego i Stanleya Donena, Judy Garland śpiewająca Over The RainbowCzarnoksiężniku z Krainy Oz. Dla mnie takie utwory stanowią esencję kina… I tutaj wracam do Sydneya Pollacka, a konkretnie do piosenki It Might Be You Stephena Bishopa z niezapomnianej komedii Tootsie.

Kiedy pod koniec wakacji 1989 roku rozpoczynałam moją wymarzoną pracę w Rozgłośni Polskiego Radia w Łodzi, to zależało mi, aby mieć efektowny „wkład własny” w postaci konkretnych utworów. Osoba, która przynosiła do radia nową płytę, od razu wzbudzała zainteresowanie. Trzeba pamiętać, że nie mieliśmy wtedy normalnego dostępu do muzyki. Nie było internetu i nikt nie słyszał o takich nośnikach jak dzisiaj. Płyta kompaktowa była luksusem, na który stać było nielicznych. Ja jako nastoletni fan muzyki miałam swobodny dostęp do wypożyczalni kompaktów oraz dysponowałam taśmami radiowymi z ulubionymi nagraniami. Wśród nich był wspomniany Stephen Bishop oraz Carly Simon w Bondowskim temacie Nobody Does It Better z filmu The Spy Who Loved Me z Rogerem Moorem w roli agenta 007. Taśmy z tymi dwiema piosenkami mam do dziś. Pewnie już się nie przydadzą, bo przecież mam je teraz na płytach, ale sentyment podpowiada mi zupełnie coś innego.

Nigdy nie zapomnę jak marzyłam wtedy, by znaleźć gdzieś i zgrać sobie na taśmę tytułowy temat z filmu Sydney’a Pollacka Tacy byliśmy. Gdybym miała układać listę najpiękniejszych piosenek filmowych lat 70., to ballada The Way We Were w wykonaniu Barbry Streisand na pewno by się znalazła w pierwszej 10-tce takiego zestawienia…

Każda z wymienionych tutaj piosenek ma dla mnie wartość sentymentalną. Każda przypomina o czasach, gdy dopiero zaczynałam poznawać kino. Co było wtedy najpiękniejsze? To, że nie byłam świadoma istnienia techniki filmowej. Ekran traktowałam jak przezroczystą szybę, dzięki której wszystko wydawało się realne i możliwe…

PS

80. rocznica urodzin Sydneya Pollacka zbiegła się z 10. rocznicą śmierci Marlona Brando.

Wielki aktor zmarł 10 lat temu w 70. urodziny znakomitego reżysera. Zawsze zastanawiam się w takich chwilach czy to przypadek… A ja, aby tradycji stało się zadość, przypomniałam w audycji 1 lipca archiwalną balladę A Woman In Love, którą Brando zaśpiewał w 1955 roku w duecie z Jean Simmons w musicalu Guys And Dolls Josepha Mankiewicza…