Poruszenie.
Stoicka filozofia
w Dniu Świstaka

Tomasz Mazur

Chyba każdy ma jakąś ulubioną scenę lub sceny w Dniu Świstaka (1993) Harolda Ramisa. Wraz z kolejnymi seansami filmu – ja oglądam go mniej więcej raz w roku – można zresztą odkryć nowe. Moją ulubioną obecnie sceną, na którą zwróciłem uwagę po mniej więcej piątym oglądaniu, jest moment, kiedy główny bohater tej historii, mocno już zadomowiony w sytuacji przeżywania wciąż od nowa tego samego dnia, siedzi w kawiarni, czytając książkę, podczas gdy w tle słychać klasyczną muzykę fortepianową. W pewnej chwili odrywa się od książki i wyraźnie zasłuchuje się w muzyce, jakby po raz pierwszy w życiu dotarł do niego fakt jej istnienia. Po grze odtwórcy głównej roli, Billa Murraya, wnioskujemy, że protagonista doświadcza spontanicznego zachwytu pięknem. Rozgląda się jakby w oszołomieniu czy zdumieniu dookoła, sprawdzając, czy ktoś jeszcze oprócz niego to usłyszał. W następnej scenie widzimy, jak zapisuje się na lekcję gry na fortepianie. W tej scenie streszcza się dla mnie istota filmu, istota jego filozoficznego przesłania, które chcę tu teraz przybliżyć.

Zacznijmy od przypomnienia fabuły. Do miasteczka Punxsutawney, w którym co roku 2 lutego uroczyście obchodzi się Dzień Świstaka, przyjeżdża ekipa telewizyjna kanału informacyjnego. W jej skład wchodzi kamerzysta, producentka i prezenter pogody. Głównym bohaterem filmu jest ten ostatni, narcystyczny, arogancki i egoistyczny karierowicz w średnim wieku. Czwartą z rzędu coroczną wizytę w miasteczku, o którym ma opinię nudnej prowincjonalnej dziury, traktuje jako symbol niezasłużonej stagnacji jego kariery, co ostentacyjnie okazuje, uprzykrzając tym życie reszcie ekipy. Jego celem jest więc jak najszybsze zrealizowanie materiału, wyrwanie się z tego uprzykrzonego miejsca i powrót na łono cywilizacji, gdzie, jak wierzy, niechybnie czeka go istotny zwrot w karierze. Nie jest jednak w stanie zrealizować tego zamysłu, bo codziennie, bez względu na to, co by robił, budzi się w Punxsutawney i codziennie jest Dzień Świstaka, i wszystko jest dokładnie tak samo jak dnia poprzedniego, i tylko… on sobie to uświadamia.

Na bazie tak zarysowanej fabuły reżyser, a jednocześnie autor scenariusza, Harold Ramis, ukazuje nam stopniową przemianę głównego bohatera. Zaczynając od oburzenia i bezsilności, przechodząc następnie fazę cyniczno-nihilistyczną, w której wciela się w różne role, mające mu przynieść określone egoistycznie rozumiane korzyści, wchodzi następnie w etap czarnej rozpaczy, by ostatecznie doświadczyć gruntownej przemiany osobowości i stać się całkowicie innym człowiekiem. Opisywana tu przeze mnie scena spontanicznego odkrycia muzyki streszcza właśnie tę przemianę wewnętrzną, której na końcu doświadcza bohater. Na czym jednak polega ta wolta?

Zwróćmy przede wszystkim uwagę, że jest ona ukazana za pośrednictwem wyjątkowego zabiegu fabularnego, który w swej strukturze przypomina nieco metaforę użytą niegdyś przez Platona. W IV księdze Państwa Sokrates, będący jednocześnie głównym narratorem dialogu, proponuje, żeby zobrazować omawiany akurat problem metaforą bączka, zabawki używanej już wtedy przez dzieci. Czytamy więc:

„A gdyby mówiący co dowcipkował i dalej i figlarnie zauważył, że bąk w całości stoi i porusza się zarazem, kiedy jego oś tkwi wciąż w tym samym miejscu, a on się kręci w kółko i to samo robi jakiekolwiek inne ciało, które się obraca, nie zmieniając swego położenia, my byśmy tego nie przyjęli, bo to przecież nie pod tym samym względem i nie te same ich części są wtedy w spoczynku i w ruchu” [Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Ks. IV].

Wywód, którego częścią jest w tekście ta metafora, ma na celu wykazanie, że to, co nieruchome, może się nam jako takie jawić tylko pozornie. Brak ruchu bywa częstą konsekwencją dwóch ruchów przeciwnych. Ten sposób myślenia podjęli potem antyczni stoicy, wyjaśniając naturę świata oraz położenie, jakie zajmuje w nim człowiek. O ile z jednej strony przejęli oni od Heraklita koncepcję ciągłej zmiany i przepływu wszystkich rzeczy, o tyle podkreślali jednocześnie nadzwyczajną rolę stałości, niezmienności, które odgrywają szczególną rolę w obszarze dobra i wartości. Wartości to rzeczy, przy których człowiek obstaje, które unieruchamiają w nim pewien sposób zachowywania się. Jednak to wymaga wewnętrznego wysiłku, przeciwstawnego wobec dziania się świata wokół nas. Duch ludzki, dobrze uformowany i tęgi, jest wedle stoików czymś na kształt takiego bąka, gdzie jeden ruch, z zewnątrz, napotyka przeciwny ruch wewnętrzny, dając w efekcie pozór bezruchu i stałości. Niekiedy trzeba wręcz bardzo silnie obracać tym bąkiem, żeby doświadczenie stałości podtrzymać.

W filmie Dzień Świstaka główny bohater Phil Connors, a wraz z nim widz, również ulegają złudzeniu bąka. Świat bohatera z pozoru nieruchomieje, wszystko wciąż się powtarza, przeżywamy wraz z nim ciągle od nowa ten sam dzień. Ten bezruch wydobywa jednak na wierzch i jest konsekwencją sprzeczności dwóch wewnętrznych ruchów Phila – pragnienia zdobycia czegoś i świadomości, że jest to możliwe jedynie na drodze przezwyciężenia tego pragnienia. W sprzeczności tej uwidacznia się jeden z najważniejszych sekretów duchowości.

W przeddzień wyjazdu Phil poznaje nową producentkę jego programu, Ritę, szlachetną i spontaniczną idealistkę, w której zakochuje się zrazu nieświadomie. Pragnie ją zdobyć dla siebie, jednocześnie przeczuwając, że ona nie jest w stanie odwzajemnić uczucia człowieka, który pragnie coś zdobyć dla siebie. Podobnie jest z całym życiem Phila – pragnie coś znaczyć, ale żeby to osiągnąć, musi zacząć coś znaczyć, co jest niemożliwe tak długo, jak długo jego realną motywacją jest to, żeby pragnąć coś znaczyć.

Obecny tu paradoks zaznacza się również w duchowości chrześcijańskiej – analizuje go św. Augustyn. Na zbawienie zasługują jedynie ci, którzy tego nie pragną i czynią dobro dla dobra, a nie dla zbawienia duszy. Rita reprezentuje w filmie ideał dobra, a Phil pragnienie zdobycia tego dobra i posiadania go, podczas gdy prawdziwe dobro można posiąść nie na drodze posiadania go (można posiąść jedynie jego pozór), lecz stając się nim, to znaczy stając się dobrym człowiekiem. Platon wyjaśnia w Uczcie, że miłość jako uczucie naprowadza nas jedynie na intuicję dobra, do którego ostatecznie zbliżamy się, kiedy nasza miłość, zaczynająca się od postaci pragnienia drugiej osoby, przybiera się w postać stania się dobrą osobą.

W scenie w kawiarni Phil, po tym jak już jego rozpacz i niemoc sięgnęły dna, po tym jak już zrezygnował z podporządkowania sobie rzeczywistości tak, by spełniała jego pragnienia, po tym jak zaakceptował swoją niemoc, odkrywa, że poza światem zewnętrznym, którego nie można zmienić, jest świat wewnętrzny, który zmienić się daje. Odkrycie muzyki jako piękna to odnalezienie jednej z dróg do tego świata, który od razu bohater postrzega nie jako coś do podziwiania, lecz coś do działania — dlatego zapisuje się na lekcję gry na fortepianie.

Film kończy się tym, że świat zewnętrzny rusza z miejsca, ale to oczywiście kolejny pozór, bo przecież ten drugi świat, świat wewnętrzny udaje się bohaterowi zatrzymać. Odkrywszy, czym jest dla niego dobro i co naprawdę warto w życiu robić, bohater zatrzymuje siebie, jedyną rzecz, która warta jest w świecie zachowania. Ale to zatrzymanie, co już wiemy, jest formą działania – stoicy nazywają to stałością w robieniu tego, co do nas należy.