Historia Marii (2014)
Maciej Dowgiel, Centralny Gabinet Edukacji Filmowej
Reż. Jean-Pierre Ameris
Data premiery: 21 października 2016
Nie widzieć, nie słyszeć, a uwierzyć
„Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”
J 20, 19-31
„Historia Marii” jest filmem specyficznym. Zwyczajnym i niezwyczajnym. Typowym, bo historia opowiedziana jest w nim w sposób przejrzysty, bez zbędnych udziwnień artystycznych, bez nadęcia, bez efektów specjalnych ukazujących to, co niemożliwe do przedstawienia — w żadnym ze znanych nam mediów. Nietypowym, gdyż w sposób klarowny pokazuje niepokazywalne — takie pojęcia abstrakcyjne, jak: wiara, nadzieja, miłość i śmierć. Dzięki prostej formie, ukazującej niezwykle skomplikowany problem, staje się też swego rodzaju przewodnikiem po wierze, zawstydzając widza (jak samo znaczenia słowa widz wskazuje — widzącego i film, i świat) jego wątpliwościami. W końcu uświadamia także, jak wielkim darem jest zmysłowe pojmowanie świata, czego nie doceniamy, gdy nigdy nie zaznaliśmy ślepoty i głuchoty. Jeżeli istnieją filmy, które pomagają przywrócić wiarę w Boga, to ten zapewne do takich należy.
Maria, tytułowa bohaterka filmu Jeana-Pierre’a Amerisa, to całkowicie niewidoma i niesłysząca dziewczyna. Z powodu swojego kalectwa „zamknięta w mroku”. Nie widzi i nie słyszy, nie ma kontaktu ze światem, a zatem nie rozumie tego, co dzieje się i w niej, i wokół niej. Nie sposób nie porównać jej do Victora — „Dzikiego dziecka” z filmu Francoisa Truffauta. Analogia, choć łatwo dostrzec różnice pomiędzy postaciami i wydźwiękiem obu filmów, nasuwa się sama. A może ta analogia pozbawiona jest różnic tak znaczących, jak mogłoby się z pozoru wydawać? Czym bowiem różni się nauka z filmu Truffauta od wiary z dzieła Amerisa? Dla osób wierzących obie pochodzą od Boga. Bezspornie jednak w obu filmach różne są motywacje bohaterów, którzy postanawiają wyprowadzić z mroku „dzikie dzieci”. Tam, gdzie u mistrza francuskiej nowej fali kończy się humanizm, zaczyna się miłosierdzie w rozumieniu Amerisa, a to, co najbardziej wartościowe w ujęciu pierwszego, okazuje się jedynie małym krokiem do celu (wiary) u drugiego… I w końcu bohater, dziecko. Dla nowofalowca bardziej przedmiot refleksji, dla twórcy „Historii Marii” jest podmiotem, z którego uczuciami i sposobem postrzegania świata widz został skonfrontowany, jeżeli nie na zasadzie identyfikacji, to przynajmniej empatycznej obserwacji, której blisko do miłosiernego współczucia — w rozumieniu religijnym bądź humanistycznym.
Gdzie jest Bóg?
Pytanie o dowody na istnienia Boga jest stare jak religia. Hierarchowie Kościoła, filozofowie, uczeni poszukiwali lub wątpili w Jego istnienie, szczególnie gdy zsyłał na poszukujących oraz świat różne klęski, tragedie. Pytania o Boga ożywały w przełomowych dla historii momentach: podczas wojen (gdzie był Bóg i dlaczego dopuścił do Holokaustu?), podczas rewolucji kulturowych (choćby „Imagine” Johna Lenona będące pokłosiem kontestacyjnych ruchów powstałych na fali wydarzeń 1968 roku) czy światopoglądowych (anarchizujące No gods, no masters z początku XX wieku). Sposobami naukowymi próbowano udowodnić lub zaprzeczyć Jego istnieniu, zaprzęgano umysł, aby pojąć Jego istotę, kierowano się logiką, zdrowym rozsądkiem, ekonomią…
Reżyser poprzez prezentację sylwetki Marii i jej opiekunki siostry Margueritte nie zadaje tych pytań, a jednak w najprostszy z możliwych sposobów udziela na nie odpowiedzi. Właśnie w tej prostocie tkwi moc filmu, który ukazuje życie ludzkie, zwyczajne, trudne, pozbawione spektakularnych fajerwerków obwieszczających sukces.
Trudno powiedzieć, czy reżyser znał pisma doktora Kościoła św. Jana od Krzyża, szczególnie „Pieśń duchową” z komentarzami autora, ale, chcąc nie chcąc, stał się przewodnikiem po jej treści. Odnalezienie (i zrozumienie) Boga przez Marię jest w filmie ilustracją sedna owych poszukiwań. Bohaterka, wyrwana z mroku zewnętrznego i wewnętrznego, odnalazła to, czego w jej życiu brakowało — spokój, jaki daje wiara. Nie widziała, a zobaczyła (dotykiem), nie słyszała, a poczuła (dotykiem), nie wiedziała, co odczuwać, a poczuła i uwierzyła. Była niczym dusza z „Pieśni duchowej” — „najpiękniejsza, która tak pragniesz poznać miejsce, gdzie przebywa twój Umiłowany, abyś Go mogła znaleźć i złączyć się z Nim, wiedz o tym, że sama jesteś schronieniem, gdzie On przebywa, ty sama jesteś ustroniem i miejscem tajemnym, gdzie On się ukrywa! Jakież to zadowolenie i wesele dla ciebie wiedzieć, że całe twoje dobro i cała twoja nadzieja jest tak blisko ciebie, że jest w tobie, a raczej, by się lepiej wyrazić, ty nie możesz istnieć bez Niego. Wiecie, mówi Oblubieniec (Łk 17,21), że »królestwo Boże w was jest«, a Jego sługa św. Paweł apostoł mówi (2 Kor 6, 16): »Wy jesteście świątynią Boga«” [Św. Jan od Krzyża doktor Kościoła, „Pieśń duchowa”, z hiszpańskiego przełożył o. Bernard Smyrak OCD, Kraków 2013, ss. 39-40].
Aby uniknąć trudnych przecież rozważań św. Jana od Krzyża w praktyce katechetycznej, w której film zapewne sprawdzi się doskonale, można odwołać się do popularnej pieśni kościelnej „W lekkim powiewie przychodzisz do mnie Panie, | mnie przez wicher ogromny, nie przez ogień, | ale w lekkim powiewie przychodzisz do mnie, | lecz w lekkim powiewie nawiedzasz duszę mą!”, nawiązującej prawdopodobnie do starotestamentowej „Pierwszej Księgi Królewskiej”: „Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego…” [1 Krl 19, 11–13, „Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań 2003, s. 335].
To zestawienie filmu z pieśnią i fragmentem Starego Testamentu ułatwi rozmowę, nawet z szóstoklasistami o formach, w jakich Bóg komunikuje się z wiernymi oraz sposobach, dzięki którym ujawnia swą obecność.
Pokazać miłosierdzie
Współcześni widzowie, wychowani w specyficznej „cnocie egoizmu” (określenie Ayn Rand), coraz częściej postrzegają rzeczywistość wyłącznie poprzez pryzmat siebie. Wbrew pozorom, być może to jeden z najlepszych punktów odniesienia. Nie ma bowiem nic złego w poszukiwaniu własnego szczęścia, jeżeli jest ono zgodne z naszymi wewnętrznymi przekonaniami, a nie wykreowane przez modę, reklamę i pragnienie dorównania społecznym standardom posiadania, niemającym nic wspólnego z rzeczywistymi potrzebami jednostki.
Jedną z cech takiego egoistycznego życia może być także miłosierdzie. Pomoc (czynna) drugiemu człowiekowi, a nie tylko humanitarne współczucie, to przecież nic innego jak działanie na rzecz własnej duszy, która w ten sposób uszlachetnia się w działaniu. Dla ludzi wierzących, utożsamiających własne dusze z „siedliskiem” Boga, także drugi człowiek (i „zasilająca” go dusza) jest dowodem na Jego istnienie. A zatem miłosierdzie Margueritte objawiające się przemożną potrzebą „wydobycia z mroku” Marii jest dowodem wiary w Boga obecnego i w niej, i w Marii.
„Historia Marii” to film na wskroś uniwersalny. Ciekawe wątki odnajdą w nim kilkunastolatki, studenci i dojrzali odbiorcy — z jednej strony to prosta, budująca historia niewidomej i głuchej dziewczyny, z drugiej rozbudowany traktat teologiczny.
Film spodoba się uczniom najstarszej klasy szkoły podstawowej, którzy dzięki niemu znajdą interesujący temat do rozmowy z katechetą o Bogu, Jego odczuwaniu i miłosierdziu (Boskim i ludzkim). Ten wątek można wykorzystać też na etyce (klasa VI szkoły podstawowej, gimnazjum, szkoła ponadgimnazjalna). Bez wątpienia pretekst do dyskusji znajdą i filozofowie na lekcjach w szkole ponadgimnazjalnej. Dla wszystkich wychowawców, na których zajęciach konieczne jest empatyczne odczuwanie, film Amerisa będzie bardzo przydatny. Uczniowie szkół ponadgimnazjalnych mogą go wykorzystać przy opracowaniu motywu wiary, poświęcenia, humanizmu i miłosierdzia, podczas przygotowania do matury z języka polskiego.
Film z powodzeniem można pokazać studentom kierunków humanistycznych, szczególnie związanych z komunikacją i językiem. Dzięki niemu refleksja nad sposobami (i kulturową wartością) komunikacji językowej i pozajęzykowej stanie się być może bardziej klarowna.
W końcu „Historia Marii” to także historia śmierci i przygotowania do umierania. Umiejętnie wykorzystana może być pociechą dla osób objętych opieką paliatywną, dla których pogodzenie się z nieuniknionym wymaga umiejętnego przewodnictwa.