Film wobec edukacji medialnej,
czyli jak uczyć o tym, co będzie,
za pomocą tego, co było

Piotr Sitarski

Uniwersytet Łódzki

Nie udało się wprowadzić do polskich szkół edukacji filmowej jako osobnego przedmiotu. Mimo wysiłków, czynionych zwłaszcza w latach 70. ubiegłego wieku, wiedza o filmie pozostała rozproszona wśród innych przedmiotów i pozostawiona nauczycielom-pasjonatom. Patrząc realistycznie, trzeba uznać, że postulaty te nie będą zrealizowane już nigdy: filmoznawcy pogodzili się z tym, że ich dyscyplina pozostanie wyłącznie akademicka, a nauczyciele nie uważają już chyba filmu za sprzymierzeńca. Przede wszystkim zaś sam film rozmył się w nowych sposobach eksploatacji i stracił znaczenie kulturowe, estetyczne, a nawet ekonomiczne – zarówno w kontekście światowym, jak i krajowym – które upoważniałoby do takich oczekiwań.

Równie mało prawdopodobne, choć z innych powodów, jest wprowadzenie do polskich szkół edukacji medialnej jako osobnego przedmiotu. Mimo iż takie propozycje są wysuwane, praktyka przemawia przeciwko nim. W programach szkolnych brak miejsca na dodatkowe godziny lekcyjne, a doświadczenia z „Wiedzą o kulturze” zniechęcają do przedmiotów o niezbyt konkretnej i podatnej na radykalne transformacje podstawie programowej. Krajobraz medialny zmienia się natomiast w tak szybkim tempie, że łatwo przewidzieć nieustające spory na temat treści nauczania takiego przedmiotu. Wreszcie, brakuje nauczycieli, którzy mogliby go uczyć.

Sugestia, że film mógłby być przydatny w edukacji medialnej, brzmi więc jak próba przepowiadania przyszłości za pomocą wywoływania duchów. Jeśli jednak ktoś uznałby to zadanie za niemożliwe do wykonania, to warto zwrócić uwagę, że w taki właśnie sposób – jako próbę zapanowania nad przyszłością za pomocą przeszłości – można zdefiniować edukację w ogóle. W propozycji tej, także w odniesieniu do filmów i mediów, tkwią więc rozmaite szanse, które postaram się opisać.

Rozważając edukację medialną, często wyróżnia się w jej obrębie trzy ujęcia: o mediach, przez media i dla mediów. Edukacja filmowa rozumiana jako uczenie o filmie, jest obecnie w dużej mierze domeną instytucji pozaszkolnych, takich jak Filmoteka Narodowa, Polski Instytut Sztuki Filmowej, Centralny Gabinet Edukacji Filmowej, a także wielu stowarzyszeń, kin etc. W programach szkolnych zajmuje ona miejsce marginalne. Uważam jednak, że szersze włączenie problematyki filmowej do edukacji humanistycznej byłoby pożądane. Bez względu na mniej lub bardziej udane kolejne reformy podstawy programowej, okrojenie kultury polskiej XX wieku z filmu bądź sprowadzenie go jedynie do funkcji pomocniczej fałszuje obraz historii. Od kina socrealistycznego, przez polską szkołę filmową, aż do kina moralnego niepokoju – film był jednym z najważniejszych obszarów, w których kultura polska funkcjonowała. Nie chodzi przy tym o wymiar ilościowy, choć dla większość Polaków Ziemia obiecana to przede wszystkim film kinowy lub serial, a nie powieść noblisty. Istotniejszy jest fakt, że kluczowe debaty polityczne, społeczne, historyczne i inne odbywały się właśnie w kinie polskim, a w mniejszym stopniu w innych obszarach medialnych, w szczególności – w literaturze, nie wspominając nawet o sztukach plastycznych. Polonista, historyk czy nauczyciel plastyki powinni mieć tego świadomość.

Ważny jest jednak nie tylko wymiar historyczno-kulturowy sztuki filmowej, ale także codzienne praktyki dzisiejszych odbiorców. Mimo przemian medialnych, widzowie nadal chętnie oglądają filmy, zarówno w domu, jak i w kinie. Jest to czynność przynajmniej tak samo popularna jak czytanie książek, a w pewnych grupach wiekowych – popularna znacznie bardziej[1]. Filmy, rozumiane tradycyjnie, jako pełnometrażowe, artystyczne utwory fabularne, nadal umożliwiają młodym ludziom poznanie istoty i reguł narracji, ale też oswajają ich z narracyjną formą rozumienia świata i w ten sposób ich kształtują. Zamiast więc traktować film jako namiastkę wielkiej literatury, można go wykorzystać do kształcenia umiejętności pojmowania i tworzenia narracji. Kompetencje te nie są bowiem wcale oczywiste w świecie, w którym coraz większą rolę odgrywają interaktywność i fragmentaryczność. Pomijając różnice w specyfice estetycznej mediów, obejrzenie pełnometrażowego filmu fabularnego jest pod wieloma względami analogiczne do przeczytania tradycyjnej powieści, zbudowanej według klasycznych reguł opowiadania[2]. Korzyści są przy tym większe niż tylko techniczna umiejętność obcowania ze złożonymi utworami narracyjnymi. Psychologiczne i filozoficzne znaczenie takich tekstów jest bowiem nie do przecenienia, jeśli zgodzić się z wieloma myślicielami, że myślenie narracyjne ma ścisły związek ze światem wartości. Zanurzając się w nieodwracalny bieg wydarzeń, musimy jednocześnie uwewnętrznić wartości, które tekst przekazuje. Są one co prawda propozycją, ale nieuchronność upływającego czasu wydarzeń nadaje im ciężar, którego nie będą miały teksty nienarracyjne bądź interaktywne[3].

Film jest jednak nie tylko medium przyliterackim, a w każdym razie narracyjnie pokrewnym literaturze. Jest także częścią szerokiego spektrum komunikatów wizualnych, do którego należą tradycyjne sztuki plastyczne, fotografia (w tym fotografia reklamowa), a także obrazy telewizyjne, obrazy w grach komputerowych czy obrazy w internecie. Wkraczamy tu w drugi obszar edukacji filmowej, mianowicie edukację przez film. Umiejętność rozumienia obrazów można oczywiście kształcić na rozmaitych przykładach, a nauczyciel plastyki czy historii sztuki, a nawet polonista, nie powinien zrezygnować z analizy najwybitniejszych dzieł malarskich, rzeźbiarskich czy architektonicznych. Natomiast, przykładowo, reguł kompozycji, zagadnień barwy albo stałych motywów ikonograficznych można równie skutecznie uczyć, sięgając do przykładów bliższych uczniowi, zaczerpniętych właśnie z filmu. Trylogia Hobbit czy serial Gra o tron mogą się okazać pod tym względem skuteczniejsze niż działa wielkich mistrzów pędzla.

Nie chodzi mi przy tym o trywializowanie kultury wysokiej i sprowadzenie jej za pomocą popularnych filmów do poziomu, który byłby łatwy i przyjemny. Niebezpieczeństwo takie istnieje zresztą nie tylko w przypadku edukacji szkolnej, ale także edukacji dorosłych, w tym – samoedukacji. Obejrzenie biografii Van Gogha nie zastąpi zapoznania się z jego dziełami, tak jak Wieczna miłość i Kopia mistrza nawet łącznie nie dadzą tyle, co wnikliwe wysłuchanie jednej kompozycji Ludwiga van Beethovena.

Znaczenie filmu wykracza jednak poza tak – dość tradycyjnie – rozumianą relację z literaturą czy sztukami plastycznymi. Film coraz częściej bywa bowiem nie tyle skończonym utworem artystycznym, ile raczej elementem szerszego sytemu, wchodzącym w rozmaite relacje z innymi mediami. Dzieła sztuki filmowej oglądane są z reguły nie w kinie, a w telewizji, dzięki odtwarzaczom płyt, wreszcie jako pliki cyfrowe bez dostrzegalnego dla odbiorcy materialnego nośnika. Skutkuje to zmianami praktyk odbiorczych. Jeśli film jest trudny lub nudny, nie trzeba siedzieć do końca seansu w fotelu kinowym, podejmując kolejne próby nadania tekstowi sensu (co ma oczywiście wyraźny walor dydaktyczny). Można skorzystać z funkcji szybkiego przewijania, zrobić przerwę lub po prostu, bez wstydu i żalu, przerwać projekcję. W kontekście telewizyjnym film kawałkowany jest z kolei na przypadkowe narracyjnie segmenty przedzielone reklamami. Z drugiej strony film coraz częściej nie jest już mniej lub bardziej zdeformowanym narracyjnym dziełem artystycznym, ale składnikiem kolejno powstających mediów, od telewizji, przez gry komputerowe, do internetu. Nie oznacza to chyba jednak jego całkowitej kapitulacji. Przeciwnie, uważam, że w tym nowym układzie rola filmu jest kluczowa, ponieważ może być on uznany za tworzywo – czasem główne – nowych form przekazu. W tej roli film jest także zestawem konwencji określających ramy percepcji wizualnej, przedstawianie ruchu w obrazie i łączenie tego obrazu z dźwiękiem.

Dochodzimy tu do trzeciego wymiaru edukacji medialnej: uczenia dla mediów, a więc rozwijania kompetencji związanych z tworzeniem komunikatów medialnych. Współczesna kultura medialna nazywana bywa kulturą uczestnictwa, jej wyróżnikiem jest bowiem aktywne współtworzenie komunikatów medialnych na mniej więcej równych prawach przez wszystkich użytkowników, w związku z czym podział na nadawców i odbiorców coraz częściej ulega zatarciu. Wśród badaczy trwają spory, na ile rzeczywiście zbliżamy się do takiego egalitarnego ideału, a na ile kryją się pod nim nowe, być może nawet głębsze niż dawniej, nierówności, na co wskazywałaby wszechpotęga wielkich firm z branży internetowej. Trudno jednak zaprzeczyć, że komunikaty, które tworzą dziś zwykli użytkownicy mediów, umieszczający swoje zdjęcia na Instagramie, piszący blogi czy komentujący artykuły w portalach informacyjnych, mają szansę dotrzeć do dużo większej liczby odbiorców niż w świecie mediów tradycyjnych, opartych na barierach technicznych i ekonomicznych, które stawiają druk czy taśma filmowa. Edukacja powinna zatem wyposażać w narzędzia nie tylko do rozumienia tej rzeczywistości, ale biegłego, aktywnego poruszania się w niej – bo tacy użytkownicy nadają kształt rzeczywistości. Ci, którzy jedynie biernie korzystają z mediów, tworzą niższą klasę członków kultury uczestnictwa: są sytym, ale pozbawionym wpływu na świat konsumtariatem[4].

Nowa sytuacja medialna sprawia, że nie tylko stworzenie filmu, ale także dotarcie z nim do odbiorców jest stosunkowo proste. Reportaże, filmy dokumentalne i rozmaite inne bardziej tradycyjne utwory filmowe mogą dzięki internetowi zyskać szeroką publiczność. Ich realizacja czasem przyjmuje charakter bardziej zorganizowany. Przykładem może być film dokumentalny Dzień z życia (Life in a Day, reż. Kevin MacDonald, 2011), stworzony z materiałów nadesłanych przez osoby z całego świata, nakręconych jednego dnia i zawierających odpowiedzi na kilka prostych pytań[5]. Podobne filmy zrealizowano też w Wielkiej Brytanii (Britain in a Day, reż. Morgan Matthews, 2012), we Włoszech (Italy in a Day – Un giorno da italiani, reż. Gabriele Salvatores, 2014) i w innych krajach. Do każdego z nich swoje materiały nadesłało wiele tysięcy osób, więc były to naprawdę popularne przedsięwzięcia.

Obok tego rodzaju drogich, profesjonalnych, choć masowo tworzonych filmów istnieje jeszcze szerszy obieg indywidualnych wideoblogów, których widzów liczy się czasem na tuziny, a czasem – na miliony. Ich kształt estetyczny i zawartość bywają różne, czasem są szokujące, czasem pouczające, ale ich znaczenie w kulturze, zwłaszcza młodzieżowej, staje się coraz większe. Istotnym powodem popularności tej formy komunikacji jest jej stylistyka: bezpośrednia, spontaniczna, dostosowana do odbiorcy, oparta na swobodnej relacji, a nie na wykładzie prowadzonym ex cathedra. Przykładem mogą być minimalistyczne w formie wideoblogi poświęcone grom komputerowym, w których ich autorzy pokazują po prostu fragmenty rozgrywki i komentują je. Bardziej formalnie złożone są blogi, w których postać blogera i jego działania w rzeczywistym świecie wysuwają się na plan pierwszy. Wideoblogi takie są bardzo ciekawe jako przykład uwznioślenia prostych, banalnych czynności, związanych z konsumpcją, takich jak gotowanie czy modne ubieranie się. Są też dowodem na coraz większe znaczenie komunikacji poziomej i równości uczestników procesu komunikacyjnego: blogerzy są pod wieloma względami podobni do swoich widzów. Skrywa to niebezpieczeństwo niewidocznej ideologii: komunikacja za pomocą wideoblogów wydaje się naturalna i oczywista, a więc zabiegi perswazyjne pozostają ukryte. Nie chodzi oczywiście o to, że wideoblogerzy świadomie manipulują swoimi odbiorcami: raczej jedni i drudzy są manipulowani przez szersze siły kulturowe (na przykład konsumpcjonizm), których sobie nie uświadamiają. Zdekonstruowanie tego rodzaju przekazów i ukazanie ich uwarunkowań jest dużo trudniejsze – ale i ważniejsze – niż w odniesieniu do bardziej oczywistych przykładów perswazji, takich jak reklamy czy komunikaty polityczne.

Liczne są też wideoblogi o charakterze edukacyjnym, przeważnie związane z edukacją szkolną, choć są też takie, które nie wiążą się bezpośrednio z wiedzą objętą programami szkolnymi, poświęcone na przykład ekologii, filozofii, teologii i wielu innym tematom. Z wymienionych wyżej powodów stają się one łatwo dostępnym i niekwestionowanym źródłem wiedzy – nie trzeba ich już nawet, jak dawnych bryków, czytać, wystarczy patrzeć i słuchać. Zagrożenie, które niosą takie blogi, nie wynika z tego, że ich jakość bywa bardzo niska. Trzeba bowiem przyznać, że wiele wideoblogów ma znakomity poziom, ciekawą zawartość i może być znakomitą pomocą w edukacji szkolnej bądź samoedukacji. Dotyczy to w szczególności wideoblogów poświęconych literaturze czy filmowi. Rzecz jednak w tym, by uczeń potrafił rozpoznać to, co wartościowe. Analiza wideoblogów, na przykład poświęconych omówieniu lektur szkolnych, może być w tym wypadku sposobem na rozładowanie niebezpieczeństw tkwiących w wadliwie przygotowanych brykach. Niesie ona także szersze korzyści dotyczące selekcji informacji w internecie.

Analiza wideoblogów, choćby poparta wiedzą filmoznawczą i literaturoznawczą, to jednak zbyt mało. Nawet krytyczny ich ogląd spycha uczniów na upośledzone pozycje odbiorców komunikacji. Potrzebna jest tu właśnie edukacja poprzez film dla mediów: tworzenie własnych wideoblogów, które jest okazją do wyjścia z konsumtariatu. Przygotowanie przez uczniów kilku filmów poświęconych na przykład omówieniu lektur może być okazją do zweryfikowania wiedzy z języka polskiego, a przy tym uświadomienia uczniom, jak funkcjonuje i oddziałuje forma wideoblogu.

Wiedza o filmie – rozumiana nie jako znajomość historii filmu, ale raczej jako świadomość reguł komunikacji audiowizualnej – może się przydać także przy tworzeniu tekstów pozornie dość odległych od filmu, na przykład stron internetowych czy prezentacji slajdów. Zasady komponowania obrazu, oparte na znajomości percepcji wizualnej oraz konwencje współdziałania obrazu i słowa mogą pomóc w tworzeniu prezentacji, które unikną chaosu i będą rzeczywiście prezentować myśl autora.

Odchodzimy tu daleko od wąskiego rozumienia edukacji filmowej. Wartko płynący nurt mediów zmusza jednak do takiego spojrzenia na film, które uwzględniając jego dawne formy, będzie się także otwierać na nadchodzące przemiany. Edukacja jest bowiem zawsze przygotowaniem do spotkania z niewiadomą przyszłością, wobec której mamy tylko w wiedzę o tym, co już przeminęło.

[1] Zob. Zofia Zasacka, Czytelnictwo dzieci i młodzieży, Instytut Badań Edukacyjnych 2014, s. 173 – 174 (http://eduentuzjasci.pl, dostęp 8 sierpnia 2017).

[2] Teza ta nie jest oczywiście oryginalna, stanowi ona składnik każdej teorii narratologicznej. W bardziej popularnej formie jest też obecna w myśli Aleksandra Jackiewicza (Zob. Idem, Film jako powieść XX wieku, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe 1968).

[3] Teza ta pojawia się zarówno w myśli filozoficznej (zob. Paul Riceur, Czas i opowieść, tłum. M. Frankiewicz i inni, tom 1-3, Wydawnictwo UJ 2008), jak i psychologicznej (zob. Bruno Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, tł. D. Danek, Wydawnictwo W.A.B 1996). W bardziej popularnej formie przedstawia ją Umberto Eco w eseju O paru funkcjach literatury, tł. A. Wasilewska, w: Idem, O literaturze, Muza 2003.

[4] Termin ten pożyczam z książki Alexandra Barda i Jana Söderqvista Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie, tł. P. Cypryański, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne 2006.

[5] Film dostępny jest pod adresem https://www.youtube.com/user/lifeinaday.