Benjamin Button – przypadek życia szczęśliwego?

Anne Kielbassa

Liceum Ogólnokształcące nr 8. im. Bolesława Krzywoustego we Wrocławiu

„Benjamin, jest nam przeznaczone stracić tych, których kochamy. Jak inaczej dowiedzielibyśmy się, ile dla nas znaczyli?” myślę, że te słowa Pani Maple (Edith Ivey) najlepiej podsumowują atmosferę „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona” Davida Finchera.

Scena go rozpoczynająca opowiada o zegarmistrzu, który po utracie syna podczas I wojny światowej (akcja toczy się w 1918r.) skonstruował zegar, którego wskazówki przesuwały się… do tyłu. Dzięki temu utraceni najbliżsi mogli być niejako ‚wskrzeszeni’ w umysłach rodzin. Dzień zawieszenia zegara na dworcu kolejowym jest jednocześnie datą urodzin Benjamina (Brad Pitt) jak i datą zakończenia wojny. Może to nie przypadek?

Imię ‚Beniamin’ znaczy z j. hebrajskiego „syn szczęścia” – czy to kierowało Francisem Scottem Fitzgeraldem gdy rozmyślał jak nazwać głównego bohatera swej powieści? Czy urodzenie się starym i młodnienie zamiast dojrzewania jest szczęściem, czy przekleństwem? Z jednej strony przekleństwem – przykładem podejrzenia babci głównej bohaterki Daisy (Cate Blanchett) o pedofilię podczas zabawy z jej wnuczką, a z drugiej szczęściem – w wieku 40 lat Daisy i Benjamin spotkali się na tym samym etapie życia…

Efekty specjalne od początku intrygują, lecz jeśli posiada się budżet w wysokości 150 milionów dolarów nie uznałabym tego za szczególne osiągnięcie, mimo że film dostał za nie Oscara. Uważam, że zrobić genialny wizualnie film jest stosunkowo łatwo ze sztabem fachowców, dlatego też bardziej doceniam produkcje niskobudżetowe, które radzą sobie z takimi wyzwaniami. Długie, stabilne ujęcia w połączeniu z dopracowaną w każdym calu scenografią (także nagrodzoną Oscarem) to prawdziwa uczta dla oka – dlatego blisko 3 godziny filmu mijają bez poczucia znudzenia czy zniecierpliwienia.

Rzadko zdarza się oglądać tak dobrą pracę scenografów – stroje i wnętrza ‚z epoki’ nie epatują sztucznością czy przesadnymi zdobieniami. Sceny tańca są niezwykle dopracowane, a skomplikowane układy choreograficzne w wykonaniu odtwórczyni roli Daisy świadczą o solidnym przygotowaniu.

Mimo to gra Blanchett nie porywa – może dlatego Amerykańska Akademia Filmowa nie przyznała jej nawet nominacji dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej? Jej mimika jest bliska zeru, a wieczny grymas znudzenia – męczący. Odmianą jest natomiast Brad Pitt, którego twarz wyraża wszystko. Odnoszę nawet wrażenie, że nie musiałby on nawet nic mówić – wystarczy na niego spojrzeć i cała fabuła nabiera kolorów i wyrazistości.

Epizod, który zapadł mi bardzo w pamięć dotyczy okresu podróży Benjamina po świecie na starej łajbie kapitana Mike’a (Jared Harris). Dziecko uwięzione w ciele starca poznawało prawdziwe życie wilków morskich – rum, walkę, czy zadymione, brudne szynki w których łatwiej było o bójkę, niż o niezaprawione wodą wino. Spotkał on na swojej drodze nawet prostytutki, które przyjmowały codziennie, z wyjątkiem siódmego dnia tygodnia. Zapytany potem, czy miał dużo kobiet, odpowiedział „Tak, z wyjątkiem niedziel”.

W „Ciekawym przypadku…” znajdziemy wiele sentencji i metafor. Ja jednak nie uważam ich za sztuczne czy kiczowate. Melodramat to nie gatunek zajmujący się realistycznym i naukowym oddawaniem rzeczywistości. Jeśli kogoś rażą refleksje na tematy duchowe, radzę oglądać raczej filmy przyrodnicze. Nie jest moim celem dokonywanie w tym momencie podsumowania czy nakłanianie do obejrzenia filmu. Sądzę, że każdy powinien dokonać wyboru sam. W końcu chodzi o całe 3 godziny naszego życia 😉 Uważam jednak, że słabe produkcje zazwyczaj nie otrzymują 3 Oscarów i 10 nominacji.

tytuł: „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”
gatunek: fantasy, melodramat, romans
reżyseria: David Fincher
produkcja: USA
rok prod.: 2008
Wróć do wpisów