7 uczuć (2018)

Reż. Marek Koterski

Data premiery: 12 października 2018

Grzegorz Nadgrodkiewicz

Siedem lat po swym ostatnim filmie Baby są jakieś inne (2011) Marek Koterski powraca do kin z najnowszą produkcją – 7 uczuć. Jest to zarazem powrót na ekrany jego nieśmiertelnego bohatera – neurotycznego Adasia Miauczyńskiego, w postać którego tym razem wcielił się syn reżysera Michał Koterski. Klamrę kompozycyjną filmu stanowią sceny z seansu psychoterapeutycznego, podczas którego Adaś dokonuje symbolicznego powrotu do lat dzieciństwa – czasu, gdy jako nastolatek przeżywał nieszczęśliwą miłość, bójki z bratem, kłopoty w szkole, rywalizację z rówieśnikami i wszystkie największe życiowe tragedie, jakie tylko mogą dotknąć zwyczajnego dwunastoletniego chłopca. Instruowany i zachęcany przez panią psycholog (kojący głos Krystyny Czubówny słyszalny z offu), dojrzały i życiowo doświadczony już bohater spogląda zatem wstecz przez pryzmat siedmiu uczuć – podstawowych emocji, których rozpoznawania i przeżywania uczymy się jako dzieci i których właściwe przyswojenie determinuje całe nasze późniejsze życie.

Nietrudno się domyślić, że zagubiony w świecie Adaś, podobnie zresztą jak jego koleżanki i koledzy ze szkolnej ławy, ma spore trudności z wyrażaniem swych uczuć, uzewnętrznianiem tego, co go ekscytuje bądź gnębi czy niepokoi, a co w efekcie powoduje narastanie w nim frustracji i rozmaitych blokad psychicznych, utrwalanie stereotypowych i nie zawsze społecznie akceptowanych zachowań oraz reakcji. Tę psychologiczną diagnozę Marek Koterski kapitalnie rozpisał w zaskakującej formie filmowej. By zbyt wiele nie zdradzić tym widzom, którzy dopiero wybiorą się na 7 uczuć, wystarczy powiedzieć, że świat Adasiowego dzieciństwa to krąg małych wielkich problemów, które dręczą jego rówieśników, zaś w ich postaci wciela się cała plejada gwiazd polskiego kina w większych rolach i epizodach. W przypadku tego filmu trudno byłoby jednak zdradzić jakąś wyraźną nić fabularną, bowiem najnowsza produkcja Koterskiego to w istocie kunsztownie skomponowany zestaw scen – a nawet scenek i skeczy w najlepszym tych słów znaczeniu – które jawią się jako mikrorelacje z przeszłości, jako wspomnienia tych momentów z lat szkolnych, które najmocniej naznaczyły psychikę Miauczyńskiego.

Marek Koterski dobrze zna widza swych filmów i jego poczucie humoru. Wie, co go bawi, jakie doświadczenia wyniósł z lat młodości w czasach realnego socjalizmu i dojrzałości w dobie galopującego kapitalizmu. Niektórzy mogą twierdzić, że bywa wtórny, gdy w swych filmach nie tylko po raz kolejny odrysowuje portret Adasia (tyle że każdorazowo z innej perspektywy), ale też ponownie bawi się formą językową jego wypowiedzi, gdy wreszcie prawie pastwi się nad jego nieudacznictwem i nie ma litości dla jego natręctw. Ale przecież właśnie w tym wszystkim tkwi wyraźna metoda artystyczna. 7 uczuć nie jest przy tym filmem z żywą dramaturgią (choć finał jest zaskakujący i przejmujący), bo nie taki jest świat Adasia. Jeśli zatem momentami odnosi się wrażenie dłużyzn (zwłaszcza w scenach, w których jest mniej dialogów i zabawy słowem), to być może są to właśnie te chwile, w których film najwierniej oddaje „potok życia” – tę momentami nudnawą, pozornie nieatrakcyjną, czasami doskwierającą, ale przecież na wskroś prawdziwą jakość, którą nazywamy codziennością. Koterski postrzega ją okiem bacznego obserwatora, widzi więcej niż inni, wychwytuje „smaczki”, które umykają naszym oczom, ale wszystko to ostatecznie obleka w formę artystyczną swych filmów. W efekcie we wcześniejszych jego produkcjach możemy zobaczyć nas samych jako Adasiów – everymanów z całym balastem dziwactw naszej dojrzałości, a w 7 uczuciach – z całym wachlarzem śmiesznostek i rozterek naszego dzieciństwa.

Na całe szczęście ów obraz przeszłości, który jawi się nam w nowym filmie Koterskiego, jest zasadniczo pogodny. Owszem, bywa gorzki, gdy blondyna z sąsiedniej ławki, w której się kochamy, wybiera innego, gdy podarowany nam pies nie chce się do nas przytulać czy gdy mama musi wyjść do pracy i zostawia nas z opiekunką (ta zresztą też potrafi z pewnych „niedwuznacznych” względów utkwić nam w pamięci). Ale przecież wspominamy również momenty całkiem miłe, gdy nauczyciel wyznacza nas do jakże odpowiedzialnej roli reżysera szkolnego przedstawienia, gdy dzielimy chwile niewinnej czułości z mamą cerującą skarpetki czy gdy po raz pierwszy doznajemy błogiej rozkoszy, kradnąc ukochanej blondynie pocałunek w czasie zabawy w chowanego. A jest przecież jeszcze całe pasmo szczęścia w czasie przerw między lekcjami, gdy zatapiamy się w niekontrolowanym szaleństw gonitw, gry w nogę, konkursów na najgłośniejsze bekanie czy popisów ze sprośnymi wierszykami-przytykami (starsi widzowie z pewnością z prawdziwym sentymentem usłyszą te dziesiątki rymowanek, które reżyser spamiętał i przypomniał w filmie). I nawet jeśli my sami i nasi rówieśnicy w pewnym momencie docieramy do kresu, bo wydaje się nam, że nie ma już innego wyjścia wobec naszej tragedii, że trzeba zrobić jakąś rzecz „ostateczną”, by wreszcie zauważono nasze cierpienie, usłyszano nasz krzyk i nas zrozumiano, to przecież ktoś jednak przyjdzie z pomocą, jakoś naszej tragedii zaradzi. Zresztą ona sama po czasie wyda się bledsza, trochę dorośniemy, do szkół przyjdą nowe dzieciaki. Kto wie, może ich rodzice i opiekunowie nie popełnią tych błędów wychowawczych, które nas dotknęły. Jednak nasz własny balast z dzieciństwa poniesiemy niestety przez całe życie.

Tak zaprezentowana diagnoza Koterskiego jest dojmująca, a świetnym jej podsumowaniem jest jedna z końcowych scen filmu, w której Sonia Bohosiewicz jako woźna wygłasza poruszający, wybitnie zagrany, acz siarczysty, okraszony wulgaryzmami monolog. Jej słowa brzmią niemal jak instruktaż dla rodziców i opiekunów, którzy nie potrafią dostrzec problemów wieku dziecięcego, często je bagatelizują, przykładając do nich swą dorosłą, niby dojrzałą miarę. 7 uczuć – nawet mimo takich „instrukcji” – to jednak w żadnej mierze nie jest film dydaktyzujący. Owszem, pouczający, chwilami naprawdę zabawny, ale w swych sugestiach nienachalny. Co ciekawe, pomimo tematyki „dziecięco-szkolno-wychowawczej”, trudno byłoby go polecić chociażby właśnie dwunastolatkom, o których opowiada. Ładunek właściwej Koterskiemu dosadności językowo-obrazowej (włączywszy słowa niecenzuralne) jest tu bowiem spory. Film ten jednak może stać się doskonałym tematem do dyskusji z uczniami szkół ponadpodstawowych, którzy są już świadomi pewnych mechanizmów psychologicznych (często mają już też zajęcia właśnie z psychologii), są na drodze inicjacyjnej w odniesieniu do różnych aspektów swego życia, rozumieją i potrafią ocenić swoje umocowanie w danym kręgu społecznym, ale także są w stanie krytycznie odnieść się do własnych wspomnień z etapu życia, o którym opowiada Koterski. Prawdopodobnie znają również poprzednie filmy tego reżysera, które także wśród młodszego pokolenia mają swoich admiratorów. Tematy do rozmowy z tak ukształtowanymi młodymi odbiorcami po projekcji filmu nasuną się z pewnością same, zaś doskonałym punktem wyjścia do takiej dyskusji może być sposób rozumienia i przeżywania owych siedmiu tytułowych uczuć: złości, strachu, wstrętu, smutku, zazdrości, wstydu i radości.

tytuł: 7 uczuć
rodzaj/gatunek: komedia obyczajowa, dramat, tragikomedia
reżyseria: Marek Koterski
scenariusz: Marek Koterski
zdjęcia:
Jerzy Zieliński
muzyka: Arkadiusz Grochowski, Marek Koterski
obsada: Michał Koterski, Marcin Dorociński, Katarzyna Figura, Małgorzata Bogdańska, Andrzej Mastalerz
produkcja: Polska
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: Kino Świat
czas trwania:  118 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15 wzwyż/ponadpodstawowa, wyższa

Wróć do wyszukiwania