Zimna wojna (2018)

Reż. Paweł Pawlikowski

Data premiery: 8 czerwca 2018

Grzegorz Nadgrodkiewicz

Paweł Pawlikowski, twórca oscarowej Idy, uchodzi w ostatnich latach za bodaj najlepszego ambasadora polskiego kina na świecie. Jego najnowszy film, Zimna wojna – choćby przez fakt zdobycia na tegorocznym festiwalu w Cannes nagrody za najlepszą reżyserię – potwierdza tę jego pozycję, nawet jeśli w samym dziele dostrzeżemy pewne niuanse, które być może zdecydowały o tym, że nie jest to arcydzieło. Film ma bowiem ten stylistyczny sznyt, który niewątpliwie może podobać się na Zachodzie, ale który zarazem delikatnie zahacza o pewną artystyczną pretensjonalność.

Tym razem Pawlikowski – jak się wydaje – stroni od tematu z wyraźną „podbudową ideologiczną” (co było jednym z zarzutów wobec Idy, a także przyczyną jej burzliwej polskiej recepcji), jednak zawiła historia powojennej Polski, ale i Europy (akcja rozgrywa się w latach 50. i 60. XX wieku) przebija spod pozornie banalnej opowieści o uczuciu między dwojgiem młodych ludzi – Zulą (Joanna Kulig) i Wiktorem (Tomasz Kot). Ona zgłasza się na przesłuchania do otwieranego właśnie zespołu pieśni i tańca, on jest w nim pianistą i dyrygentem. Niejako wbrew okolicznościom oraz ich własnym intencjom i pragnieniom, ale także wyobrażeniom o przyszłym życiu (każde inaczej widzi swą przyszłość i odmiennie ocenia szanse na wspólny związek), rodzi się między nimi silne uczucie, które meandrami poprowadzi ich przez życie do zaskakującego końca.

Zula, angażując się do zespołu, próbuje rozpocząć nowy rozdział w swym życiu i odciąć się od bez mała kryminalnego epizodu z przeszłości. Wiktor wspólnie z Ireną (Agata Kulesza) otwiera zespół Mazurek, jednak jego zapał szybko niweczą skuteczne interwencje partyjnych aparatczyków, którzy zgodnie z politycznym zapotrzebowaniem żądają ubarwienia neutralnego repertuaru folklorystycznego podług nakazów stalinowskiej władzy. Wobec rosnącej popularności zespołu i coraz częstszych wyjazdów zagranicznych decyzja o ucieczce z kraju i ułożeniu sobie życia na Zachodzie wydaje się Wiktorowi jedyną słuszną. U swojego boku chce mieć oczywiście ukochaną, tyle że ona ma poważne wątpliwości co do podjęcia tak drastycznego kroku emigracyjnego. Kiedy po latach spotykają się w Paryżu, dawne – choć przez obojga wciąż żywione – uczucie odzywa się ze zdwojoną siłą. Jazzująca stolica Francji roztacza przed nimi swój urok, rzucają się w wir paryskiej bohemy, próbują odnieść sukces artystyczny jako muzycy. Wreszcie Zula nagrywa płytę, co jest jednak okupione wysokimi kosztami – by tak to nazwać – emocjonalnymi. Ponowne rozstanie wydaje się kwestią czasu. Życie dopisuje im jeszcze bolesny i gorzki epilog, gdy Zula wraca do Polski, a zdesperowany Wiktor próbują ją odzyskać. Finalne ujęcie – jedno z najlepszych w filmie, zarówno jeśli chodzi o warstwę obrazową, jak i samą wymowę – poetycko zamyka tę miłosną epopeję.

Można by powiedzieć: tylko tyle – historia trudnej miłości, tak zwanego toksycznego związku, jak to się dziś modnie nazywa. Jednak z drugiej strony: aż tyle – opowieść o tym, jak zaskakująco wielka zimnowojenna historia Europy może się odzwierciedlić (na poziomie metaforycznym) w perypetiach kochanków, w serii ich rozstań i powrotów. To niewątpliwie jeden z największych atutów filmu Pawlikowskiego – finezyjnie poprowadzona próba zrymowania zimnej wojny w makrowymiarze politycznym z mikrohistorią miłosną spod znaku Hassliebe. Takiemu ustawieniu emocjonalnej temperatury filmu dobrze przysłużyło się ciekawe dobranie duetu aktorskiego – doskonałej w swej brawurowej roli Joanny Kulig (która w zbudowaniu postaci Zuli wykorzystała swe umiejętności nie tylko aktorskie, ale również wokalne) oraz wyciszonego, operującego skromniejszymi środkami wyrazu, chwilami może nazbyt „bogartowskiego” Tomasza Kota. Obok tych zalet Zimnej wojny warto zaakcentować także najszerzej pojęty aspekt wizualny filmu, czyli robotę operatorską, za którą odpowiedzialny był (tak jak w przypadku Idy) Łukasz Żal. Monochromatyczność obrazu i wizualne wystylizowanie kadrów, w tym ich bardzo przemyślana kompozycja, to już zapewne znaki rozpoznawcze stylu Pawlikowskiego.

Te właśnie kwestie – uniwersalność historii, świetne aktorstwo, wysmakowanie formalne – określałyby zatem ów wspomniany na początku sznyt stylistyczny, który może stanowić o sukcesie filmu na arenie międzynarodowej. Jeśli jednak w tym samym kontekście wspominam wyżej o pewnej artystycznej pretensjonalności, to nie dla negowania ewidentnych atutów tego dzieła, a jedynie dla wskazania na fakt, że Zimna wojna sprawia wrażenie filmu „skrojonego na potrzeby”. Odnoszę bowiem wrażenie, że utrzymanie tej produkcji w tak wyraźnych karbach stylistycznych – być może właśnie jej przestylizowanie – ma coś z ryzykownego gestu artystowskiego.

Historia Zuli i Wiktora broni się jako taka (zwłaszcza przez sygnalizowane w tytule odniesienia do wielkiej historii), ale momentami jest niejako nadwartościowana właśnie chwytami wizualnymi. Przykładem bodaj najbardziej wyrazistym jest tutaj scena rozmowy kochanków na łące, po której dochodzi do sprzeczki; chwilę potem Wiktor oddala się w stronę lasu, a Zula skacze do rzeki. Wytrzymane ujęcie ukazujące ją unoszącą się na powierzchni wody i śpiewającą wydaje się rozwiązaniem formalnym, którym bardziej delektują się sami twórcy niż widzowie (choć, rozpatrywane autonomicznie, ma ono niewątpliwy urok wizualny). Jednak nawet takie detale nie umniejszają wartości tego filmu jako reprezentanta kina gatunkowego – co więcej, wzbogacającego typowy schemat romansowy o rzadko w tym gatunku spotykane wyrafinowanie formalne. Kwestię tę warto uczynić tematem dyskusji z młodym widzem, który przyzwyczajony jest do formuł kina gatunkowego w ramach produkcji głównego nurtu, ale być może nie tak skłonny do ich identyfikowania w filmach wysoko artystycznych, gdzie niewątpliwie również bywają obecne.

Na podobnej zasadzie – zwrócenia uwagi na sprzężenie dwóch różnych rejestrów artystycznych – można rozmowę o filmie z młodymi odbiorcami ukierunkować także na temat muzyczny, bowiem największą zaletą Zimnej wojny wydaje się właśnie muzyka – kto wie, czy nie najbardziej ujmujący bohater tego filmu. Widza-słuchacza mogą urzec nie tylko sceny ukazujące nagrania terenowe czy przesłuchania kandydatów do zespołu, podczas których prezentują oni fragmenty przyśpiewek ludowych, ale także ujęcia przedstawiające występy zespołu Mazurek, kiedy możemy usłyszeć (i zobaczyć) ten folklorystyczny repertuar już w przetworzeniu artystycznym. Przede wszystkim jednak – a prawdopodobnie to właśnie świadczy o niewątpliwej „wartości eksportowej” Zimnej wojny – nieodparty urok mają wplecione w fabułę aranżacje jazzowe tych właśnie tradycyjnych utworów ludowych, zaprezentowane czy to jako fragmenty jam session w wykonaniu Wiktora w jednym z paryskich barów, czy to jako przejmująca, uwspółcześniona wersja piosenki Dwa serduszka w wykonaniu Zuli w Paryżu. To one w pierwszym rzędzie budują klimat tego filmu i to one niwelują – a właściwie łagodzą – jego stylistyczne naddatki. Być może zagadnienie muzyki filmowej – nieczęsto przecież podejmowane w analizach i interpretacjach, a tu szczególnie warte poruszenia – okaże się dla młodych widzów równie inspirujące, jak rozpoznanie wątków politycznych (choćby kwestii współpracy z bezpieką, odgórnego sterowania działalnością kulturalną czy inwigilacji obywateli), które reżyser niejako w filmie kamufluje. Odkrycie tych ledwie sygnalizowanych kwestii i ich odniesienie do wiedzy z historii to zadanie, które warto postawić przed młodymi odbiorcami.

tytuł: Zimna wojna
rodzaj/gatunek: dramat, melodramat, romans, obyczajowy
reżyseria: Paweł Pawlikowski
scenariusz: Paweł Pawlikowski, Janusz Głowacki
zdjęcia:
Łukasz Żal
dźwięk: Mirosław Makowski
obsada: Joanna Kulig, Tomasz Kot, Borys Szyc, Agata Kulesza, Adam Woronowicz, Adam Ferency, Adam Szyszkowski, Cédric Kahn, Jeanne Balibar
produkcja: Francja, Polska, Wielka Brytania
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: Kino Świat
czas trwania: 85 min
odbiorca: od lat 16 wzwyż

Wróć do wyszukiwania