The Disaster Artist (2017)

Reż. James Franco

Data premiery: 9 lutego 2018

Grzegorz Nadgrodkiewicz

Zastanawiająca jest pewna prawidłowość dotycząca tak zwanych najgorszych filmów świata, bez względu na to, czy pod uwagę weźmiemy ich poziom realizacyjny, najogólniej pojętą jakość artystyczną, czy też ich miejsce w filmowym kanonie. Można bowiem bez większego ryzyka stwierdzić, że spośród najgorszych filmów, jakie kiedykolwiek nakręcono, całkiem pokaźna cześć doczekała się sporego grona admiratorów, a same produkcje bardzo często stają się obiektem zainteresowania kinofilskiego, otacza je aura kultowości, po latach od premiery powracają na ekrany kin arthouse’owych, wydaje się je na DVD, a nawet wreszcie zaczynają zarabiać pieniądze, zaś recenzenci chętniej dostrzegają w nich pewien tajemniczy urok, a nie wyłącznie artystyczną jałowość. Produkcje Eda Wooda, Myra Breckinridge Michaela Sarne’a, Şeytan Metina Erksana (nazywany tureckim Egzorcystą) to tylko niektóre z dziesiątek tytułów wymienianych na rozlicznych listach najgorszych filmów świata, jakie zestawiają zarówno kinomani aktywni w Internecie, jak i redaktorzy szanowanych czasopism filmowych. Na listach tych gości również osławiony The Room (2003) Tommy’ego Wiseau – marnej jakości fabuła opowiadająca o meandrach związku łączącego bankiera Johnny’ego (w tej roli sam reżyser) oraz Lisę, jego znudzoną życiem narzeczoną, która w pewnym momencie decyduje się na romans z Markiem – najlepszym przyjacielem tego pierwszego.

Nie miejsce tu na recenzję filmu Wiseau, tym bardziej że losom i poniekąd ocenie właśnie tej produkcji poświęcony jest The Disaster Artist. Jego reżyser, James Franco, oparł swój film na bestsellerowej książce Grega Sestero (odtwarzającego w filmie Wiseau postać Marka), który opisał w niej proces powstawania The Room, a także losy swej przyjaźni z Wiseau. Produkcja Franco ma więc przede wszystkim charakter biograficzny, choć – tak jak książka – nie mówi zbyt wiele o samym Tommym Wiseau, który uchodzi za postać tajemniczą, o niejasnym rodowodzie (niektórzy podejrzewają go o polskie korzenie), a zarazem niesłychanie barwną i nietuzinkową. Plotka głosi, że dorobił się milionowego majątku na nie do końca uczciwych interesach, a że zawsze marzył o zrobieniu kariery w show-biznesie, więc bez większego wahania zdecydował się zainwestować 6 milionów dolarów w debiutancki projekt The Room, do którego sam napisał scenariusz. W głównych rolach obsadził siebie i swego przyjaciela Grega, z którym poznał się na kursach aktorstwa w San Francisco i z którym wspólnie postanowili podbić Hollywood.

Zawiłe koleje powstawania The Room James Franco ukazał z całą bezwzględnością, odsłaniając przed widzem nie tylko najciekawsze anegdoty związane z realizacją tego filmu, ale również rysując barwną, a zarazem tragikomiczną postać Tommy’ego, który nie mając najmniejszego pojęcia o procesie realizacji filmu, a przy tym będąc słabiej klasy aktorem, podjął się produkcji i zagrał główną rolę. Jest zatem Franco bezwzględny, gdy przypomina, że do niektórych scen realizowano nawet kilkadziesiąt dubli czy że Wiseau zwalniał członków ekipy, kiedy ci ośmielali się krytykować poziom jego gry i reżyserowania, lub gdy wytyka nielogiczności narracyjne w The Room bądź podaje w wątpliwość to, że Wiseau od początku miał jasną wizję artystyczną filmu. Zarazem jednak Franco jest wobec Wiseau na swój sposób czuły (także jako odtwórca tej roli, którą poprowadził brawurowo i doskonale), nie drwi z niego i nawet gdy ukazuje pewne jego śmiesznostki czy (spore) braki warsztatowe, to ostatecznie rysuje postać bezkompromisową, trzymającą się swych przekonań, ceniącą wartość przyjaźni i doceniającą prawdziwą sztukę.

Jeden z najgorszych filmów świata to oczywiście doskonały temat do żartów i Franco jako reżyser z tego korzysta, wplatając w fabułę odegrane jeden do jednego sceny z The Room, pokazując udokumentowane dziwactwa Tommy’ego jako reżysera, scenarzysty i aktora czy wreszcie oddając w filmie potwierdzany przez świadków nietypowy, śmieszno-straszny nastrój, jaki panował na planie. Tragikomiczną wymowę tych elementów dodatkowo wzmacniają świetnie napisane dialogi. Nawet ci, którzy nie widzieli The Room (kinomaniacy znający oryginał z pewnością wychwycą znacznie więcej tak zwanych smaczków), mogą zatem liczyć na sporą dawkę humoru na dobrym poziomie, zwłaszcza w scenach autotematycznych dotyczących samego procesu realizacji filmu. Ciekawym aspektem The Disaster Artist jest również to, że w pewnym sensie ukazuje on sposób działania hollywoodzkiej machiny – bezlitosność producentów, niepewny los młodych aktorów marzących o byciu gwiazdą i uczęszczających na niezliczone castingi czy grafomanię scenarzystów z przerostem ambicji. Nie zostaje to oczywiście podane widzowi na wysokim poziomie refleksji, ale nawet tego rodzaju namysł wart jest uwagi, zwłaszcza że film Jamesa Franco wpisuję się – inaczej niż The Room, mimo sporego budżetu – w kino głównego nurtu, a więc może ciekawie rezonować. Taka autorefleksja Hollywoodu zawsze wydaje się cenna.

The Disaster Artist to kino, które nie powinno sprawić widzom zawodu. Szczególne walory tego filmu z pewnością docenią ci, którzy gustują w najgorszych filmach świata, ale tylko przez wzgląd na będący tutaj punktem odniesienia The Room. Warto dodać, że film Tommy’ego Wiseau, już jako dzieło kultowe – o czym również dowiadujemy się z produkcji Franco – zyskał drugie życie na specjalnych nocnych seansach, podczas których widzowie oddawali się radosnej i beztroskiej kontemplacji fabuły, wybuchając salwami śmiechu, komentując na głos akcję oraz poziom gry aktorskiej i rzucając w stronę ekranu rozmaitymi przyniesionymi przez siebie rekwizytami. Ten rodzaj kinofilskiej interakcji może się okazać bliski szczególnie młodej widowni i choćby przez ten pryzmat warto z nią rozpocząć dyskusję na temat The Disaster Artist. Film może być bowiem punktem wyjścia rozmowy na temat tego, co uznajemy za arcydzieło, jakie kryteria decydują o tym, że jakiś film jest dobry, że nam się podoba bądź nie, że wpisuje się w kanon bądź z tych czy innych względów staje się kultowy. I wreszcie – gdzie przebiega granica między kinem dobry a złym? Czy wyznaczają ją tylko krytycy filmowi, czy może właśnie widzowie, którzy po latach decydują się jednak ponownie zapłacić za seans, nawet kilkakrotnie, odnajdując w filmie ukrytą wartość?

Niejaka Florence Foster Jenkins, kompletnie amuzykalna sopranistka specjalizująca się w repertuarze operowym, nazywana najgorszą śpiewaczką świata, koncertowała i wydawała płyty dzięki gigantycznemu majątkowi odziedziczonemu po ojcu. Opowiadająca o niej sztuka teatralna Petera Quiltera Boska!, a także film Stephena Frearsa Boska Florence, z tytułową rolą Meryl Streep, sięgały po odrobinę górnolotną puentę, że nawet wobec niedostatków talentu warto mieć wielkie marzenia i realizować je z pomocą oddanych przyjaciół (i pieniędzy). Być może tę analogię między Florence Foster Jenkins a Tommym Wiseau także byłoby warto przeanalizować, zwłaszcza w świetle tego, że James Franco parokrotnie akcentował w swym filmie wartość przyjaźni i potęgę marzeń – jakkolwiek banalnie w dzisiejszym świecie to brzmi.

tytuł: The Disaster Artist
gatunek: biograficzny, dramat, komedia
reżyseria: James Franco
scenariusz: Scott Neustadter, Michael H. Weber
zdjęcia: Brandon Trost
muzyka: Dave Porter
obsada: James Franco, Dave Franco, Seth Rogen, Alison Brie, Ari Graynor, Jacki Weaver, Josh Hutcherson, Zac Efron, Bryan Cranston, Sharon Stone, Melanie Griffith
produkcja: USA
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Warner Bros. Entertainment Polska
czas trwania: 103 min

Wróć do wyszukiwania