Song to Song (2017)

Dominik Wierski

Reż. Terrence Malick

Song to Song Terrence’a Malicka zapowiada zwiastun utrzymany w rytmie żywiołowego rockandrollowego przeboju Dela Shannona Runaway. Fragmenty scen zdają się obiecywać dynamiczną, słodko-gorzką opowieść o miłości i muzycznej karierze. W obsadzie wielkie gwiazdy: Portman, Mara, Fassbender, Gosling. Udział tego ostatniego, muzyczna tematyka oraz wystylizowane zdjęcia budzą nawet luźne skojarzenia z La La Land. Ktoś, kto nigdy wcześniej nie zetknął się z twórczością Malicka, po Song to Song mógłby oczekiwać zatem kina niepozbawionego artystycznych ambicji, ale jednak w jakimś stopniu rozrywkowego. Taka strategia promocyjna zapewne przyciągnie do kas biletowych więcej widzów, ale niejeden spośród nich poczuje się najzwyczajniej oszukany. Ekscentryczny twórca Drzewa życia (2011) pozostał bowiem sobą i zrobił „swój” film, zawierając w nim wszystko to, za co jedni go uwielbiają, a inni nie znoszą. Pomimo tego, że Song to Song jest nieco przystępniejszy niż poprzednie utwory Malicka, to dla młodego człowieka będzie niełatwym wyzwaniem. Warto je podjąć, by jednak miało ono szanse powodzenia, niezbędne wydaje się wcześniejsze wyjaśnienie kilku kontekstów związanych z twórczością reżysera.

We wspaniałych dla amerykańskiego kina latach 70. XX wieku Malick został najbardziej enigmatyczną spośród reżyserskich gwiazd. Jego nazwisko zaczęto wymieniać obok takich twórców, jak Robert Altman, Sidney Lumet, Francis Coppola, Stanley Kubrick i Bob Fosse, choć wyreżyserował wówczas tylko dwa filmy. Badlands (1973) i Niebiańskie dni (1978) świetnie wpisały się w dominującą w dekadzie atmosferę, ponieważ przyniosły melancholijne portrety wyjętych poza społeczny nawias banitów, samotnych i bezradnych wobec fatalizmu losu. Były to jednak filmy tak odległe od innych dzieł mistrzów amerykańskiego kina, że pozwoliły Malickowi właściwie od razu stać się osobnym zjawiskiem. We współpracy z doskonałymi operatorami reżyser stworzył dzieła urzekające wizualnie, a oryginalności przydawała im iście poetycka aura oraz niekonwencjonalne wykorzystanie pozakadrowej narracji. Status ekscentryka zyskał dzięki nietypowym metodom pracy na planie, a umocniła go decyzja o nagłym wyjeździe do Francji i trwające 20 lat milczenie. Powrócił w wielkim stylu, realizując Cienką czerwoną linię (1998), wielogłosowe studium na temat wojny, moralnej kondycji człowieka i piękna otaczającej go natury. Od tamtego czasu tworzy w miarę regularnie, choć sam wciąż unika obiektywów kamer i mikrofonów. Jego kolejne filmy przyniosły mu najwyższe formy uznania (Złota Palma w Cannes dla Drzewa życia), ale i coraz głośniejsze oskarżenia o pretensjonalność, kicz, powtarzalność czy nawet autoparodię. Dla tych, którzy są Malickowi niechętni, jest on kimś w rodzaju Carsona Claya, zagranego niegdyś przez Willema Dafoe (wielu Czytelników zapewne od razu przypomni sobie, w jakim było to filmie). Admiratorom zaś jawi się jako filmowiec niezwykle oryginalny i wierny swym artystycznym, intelektualnym i duchowym ideom. Song to Song nie zmieni spolaryzowanego postrzegania twórczości reżysera.

Jak wspomniałem, w porównaniu z trzema poprzednimi filmami Malicka jego najnowsze dzieło wydaje się odrobinę łatwiejsze w odbiorze. W Song to Song z fragmentarycznych scen można choćby wyodrębnić dość wyraźny zarys fabularnej struktury, jest trochę więcej typowych dialogów, a rockowa muzyka nadaje niektórym partiom filmu niespotykanej wcześniej u Malicka dynamiki. Nie ma jednak wątpliwości, że Song to Song jest dalszym ciągiem spójnej i konsekwentnej autorskiej wypowiedzi. Jej najbardziej rozpoznawalny znak to dominująca pozakadrowa narracja, która jest polifoniczna i nie pełni tradycyjnie rozumianej funkcji informacyjnej. Nie służy komentowaniu lub wyjaśnianiu akcji, lecz jest zapisem wewnętrznych stanów emocjonalnych bohaterów i ich rozważań na temat wartości absolutnych. Przez bohaterów przemawia właściwie sam autor.

W Song to Song powracają tematy, które twórca podejmuje od dawna – miłość, trudna relacja z ojcem lub matką oraz poszukiwanie Boga. O miłości Malick mówi w sposób, który zdaje się nie przystawać do tendencji panujących we współczesnej kulturze. Czyni to bowiem z całkowitą powagą i wzniosłością obcą postmodernistycznemu profanum. Miłość w Song to Song, tak jak w Ku zadziwieniu (2012), pozostaje w sferze sacrum. By jednak do niego dotrzeć, trzeba przebyć bardzo krętą drogę. Faye (Rooney Mara) marzy o zostaniu gwiazdą rocka alternatywnego, zakochuje się w romantycznym BV (Ryan Gosling), ale wie, że więcej korzyści da jej związek z hedonistycznym i władczym producentem Cookiem (Michael Fassbender). Ten zaś nie potrafi wyrzec się promiskuityzmu, wiąże się z kruchą kelnerką Rhondą (Natalie Portman), nieprzygotowaną na zetknięcie ze światem, w którym „wszystko jest na sprzedaż”. Trochę szkoda, że Malick nie zdecydował się na ukazanie hedonizmu w sposób bardziej dosadny, może nawet drastyczny, ponieważ akurat w tym przypadku umowność i estetyzacja osłabiają siłę oddziaływania. Być może jednak podobnie jak we wcześniejszym Rycerzu pucharów (2015), na co zwrócił uwagę doskonale czytający kino Malicka Michał Oleszczyk[1], sceny zabaw i orgii nie mają wzbudzać w widzu odrazy, lecz zasugerować dystans wobec powierzchownego seksu jako czegoś, co jest jedynie cząstkowe i nie może przynieść prawdziwego spełnienia.

W wątkach Faye, BV i Rhondy kilkakrotnie powraca też motyw trudnych relacji z ojcem lub matką. Pojawiają się wyrzuty sumienia, niespełnione nadzieje, toksyczne więzi i długie rozłąki. BV próbuje odnaleźć w sobie siłę potrzebną do wybaczenia ojcu. W Song to Song motyw ten nie ma wprawdzie biblijnego wymiaru, jaki w Rycerzu pucharów zyskiwał dzięki niezwykłemu epizodowi Briana Dennehy, ale pozostaje istotnym refrenem twórczości reżysera.

Malick jest największym metafizykiem amerykańskiego kina. Sytuuje się na antypodach wtórnego mainstreamu, jak i tandetnych „filmów chrześcijańskich” usiłujących ewangelizować widza z subtelnością kowalskiego młota. W Song to Song reżyser sięga do alegorycznej prostoty oraz klarowności symboli. Prosta jest bowiem fragmentarycznie przedstawiona fabuła, w której poszczególne postacie są reprezentantami archetypicznych figur, z kolei czytelna symbolika zdominowana została przez dwa lejtmotywy: ptaków jako symbolu wolności oraz wody jako skojarzonego z chrześcijaństwem symbolu oczyszczenia. Nie oznacza to jednak, że reżyser rezygnuje ze swej specyficznej odmiany patosu – w najważniejszej, epifanicznej scenie filmu rozbrzmiewa chóralny Angelus Wojciecha Kilara. Trudno o fragment, który mocniej podzieli widzów: dla jednych będzie zapewne przykładem przysłowiowej już Malickowskiej pretensjonalności, dla drugich – dowodem niezwykłej umiejętności wprowadzania dzieła filmowego na poziom transcendencji.

Tłem dla swych dwóch ostatnich, łączących się w nieformalną dylogię utworów Malick uczynił show biznes. Wprawdzie branża muzyczna w Song to Song jest potraktowana mniej pretekstowo niż Hollywood w Rycerzu pucharów, to jednak trudno mówić tu o filmie stricte muzycznym. Część zdjęć powstawała w trakcie dorocznego festiwalu SXSW (South by Southwest) w Austin w Teksasie, dzięki czemu na ekranie pojawiają się muzycy Red Hot Chili Peppers, Johnny Rotten wskrzesza na chwilę wyblakłe refleksy punkowej rewolty, a usiany bliznami tors Iggy’ego Popa przypomina o jego straceńczych występach z The Stooges. Najważniejsza jest jednak Patti Smith w bardzo osobistej roli mentorki Faye. Z ekranu słychać kilka utworów autorki Horses, a ona sama w intymnych, kameralnych scenach dzieli się z Faye swymi doświadczeniami i sposobami radzenia sobie z traumami. Malick przez chwilę dyskretnie oświetla trudny obszar życia bogów popkultury poza sceną, z dala od wiwatujących tłumów, a często też od kogokolwiek naprawdę bliskiego. Wprawdzie tworzenie zbyt daleko idących asocjacji byłoby tu wielce ryzykowne, to jednak trudno nie wspomnieć, że kilka dni po samobójczej śmierci Chrisa Cornella ten wątek filmu jawi się jako dramatycznie prawdziwy.

Na koniec wreszcie warto odnieść się do drugiego (obok wspomnianego już sposobu prowadzenia narracji) głównego „znaku szczególnego” kina Malicka – wizualnego piękna jego filmów. Trzy pierwsze miały różnych operatorów, a praca każdego nabrała z czasem wręcz legendarnego statusu. Tak Fujimoto, Nestor Almendros (przy wsparciu Haskella Wexlera) i John Toll idealnie zobrazowali wizje Malicka, w szczególny sposób eksponując samotność bohaterów w niebanalnie zaaranżowanej przestrzeni i spektakularne piękno naturalnego krajobrazu. Od ponad dekady operatorem Malicka jest Emmanuel Lubezki, w którego stylu dominuje dynamiczna praca kamery i używanie szerokokątnych obiektywów. W Song to Song niemal każdy kadr jest odrębną, starannie skomponowaną całością. Malick tworzy kino jakby wbrew całemu światu, ale światem tym się zachwyca. Podobnie jak w Rycerzu pucharów w opowieści o Faye, BV i Cooku dominują przestrzenie miejskie i nowoczesne luksusowe wnętrza, w których emocjonalna pustka staje się jeszcze bardziej dojmująca. Atmosferę charakterystycznej dla kina Malicka zwiewności i poetyckiej ulotności tworzy szereg wymyślnych ustawień kamery i zaskakujących ujęć, choć nie zabrakło też zdecydowanie nadużywanego przez twórcę widoku białych firan powiewających przy wietrze. Reżyser i operator rozwijają także koncepcję dynamicznej pracy kamery, budującej intymną bliskość widza z ekranowymi postaciami. Kunszt Lubezkiego i nowoczesna technologia lekkich kamer cyfrowych umieszczonych na steadicamie pozwalają towarzyszyć bohaterom w  ich nieustannym ruchu[2] i możliwie mocno przybliżyć się do ich stanów psychofizycznych.

Kino Malicka skierowane jest do widza aktywnego, obdarzonego nieco większą wrażliwością i cierpliwością, gotowego zaakceptować radykalne odejście od tradycyjnych modeli filmowej narracji. Najnowszemu rozdziałowi twórczości autora Badlands regularnie zarzuca się pretensjonalność, kicz i powinowactwo z Paolo Coelho – ten zestaw pejoratywnych określeń i porównań powraca także w odniesieniu do Song to Song. Na pytanie, czy są one uzasadnione, warto odpowiedzieć sobie samemu. Po odpowiednim wprowadzeniu intelektualną przygodę z Song to Song (a może i innymi obrazami reżysera?) można zaproponować uczniom starszych klas szkoły ponadgimnazjalnej i porozmawiać później, na przykład na lekcji etyki czy religii, o wyobcowaniu człowieka, dewaluacji cielesności i kryzysie wartości we współczesnym społeczeństwie, a także o (nie)obecności w nim Boga. Na kole polonistycznym najnowszy film Malicka (podobnie jak np. Cienka czerwona linia) może być wykorzystany w kontekście narracji polifonicznej, monologu wewnętrznego oraz związków kina z filozofią i poezją. Z kolei z uczniami, którzy wykazują poszerzone zainteresowanie kinem i uczestniczą choćby w spotkaniach koła filmowego, Song to Song doskonale nadaje się do analizy pod kątem pracy kamery (także w aspekcie technicznym), odmian filmowej narracji, a przede wszystkim obecności w filmie autora, którym Malick jest par excellence. Jego postawę i styl można zaakceptować bądź odrzucić, znać jednak naprawdę warto.


[1] Michał Oleszczyk, Rycerz pucharów,http://www.filmweb.pl/fwm/article/Rycerz+puchar%C3%B3w-118663[2] Rafał Syska, Struktura ruchu. Rycerz pucharów, „Ekrany” 2016, nr 3-4, s. 31-32, dostępne przez: http://ekrany.org.pl/odkrycia/struktura-ruchu-rycerz-pucharow/

Pani z Ukrainy (2002)
tytuł: „Song to Song”
gatunek: dramat
reżyseria: Terrence Malick
scenariusz: Terrence Malick
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
produkcja: USA
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Forum Film Poland Sp. z o.o.
czas trwania: 129 min
Wróć do wyszukiwania