Składanie rozbitego obrazu

– relacja z 43. FPFF w Gdyni

Robert Birkholc

Podczas gdy poprzedni, 42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zdominowany był przez debiutantów, tegoroczna edycja należała przede wszystkim do uznanych twórców kina autorskiego. O Złote Lwy za rok 2018 ubiegali się tacy reżyserzy jak Krzysztof Zanussi, Marek Koterski, Paweł Pawlikowski, Jan Jakub Kolski, Andrzej Jakimowski, Wojciech Smarzowski, Małgorzata Szumowska czy Agnieszka Smoczyńska. Można narzekać na brak wielkich olśnień i spektakularnych zaskoczeń, ale zestaw filmów konkursowych świadczy o bogactwie polskiego kina, w którym jest miejsce na groteskę Koterskiego i na delikatność Jakimowskiego, na filozoficzne dociekania Zanussiego i na ironię Szumowskiej. Przy całej tej różnorodności jest jednak coś, co łączy tak odmienne dzieła. Twórcy o zupełnie różnych wrażliwościach podejmują w gruncie rzeczy zbliżoną tematykę i pytają o możliwość scalenia rzeczywistości, która została rozbita wskutek procesów cywilizacyjnych, wydarzeń historycznych, psychologicznych traum czy atmosfery społeczno-politycznej. Czy reżyserzy są w stanie wyjść poza banalne diagnozy i zaproponować widzom nowy punkt widzenia?

Sacrum i profanum

Twórcy współcześni dość rzadko opowiadają o sferze religijno-duchowej, ponieważ podejmując „sakralną” tematykę, nie trudno popaść w banał, pretensjonalność i anachronizm. Pewnym zaskoczeniem może być więc fakt, że w Konkursie Głównym pojawiły się dwa dzieła całkiem na poważnie mierzące się z tym zagadnieniem. Oparty na motywach Fausta Eter Krzysztofa Zanussiego rozgrywa się tuż przed I wojną światową w zaborach rosyjskim i austro-węgierskim. Czas i miejsce są nieprzypadkowe, ponieważ reżyser stara się uchwycić moment, w którym zaczyna się wiek XX – wiek klęski wielkich utopii poprzedniego stulecia, okres upadku wiary zarówno w Boga, jak i w człowieka. Negatywnym bohaterem nowej epoki jest dla Zanussiego Doktor (Jacek Poniedziałek), bezwzględny człowiek nauki, który wykonuje eksperymenty z eterem, gazem mającym uwolnić ludzi od cierpienia. Na przykładzie cynicznego naukowca reżyser Barw ochronnych pokazuje, jak funkcjonuje „rozum instrumentalny”, traktujący ludzi wyłącznie w kategoriach rzeczy. Ludzkie ciało jest przez głównego bohatera Eteru postrzegane jako mechanizm, przekształcane i zniewalane. Doktor niweluje cierpienia, używając gazu rozweselającego, a za pomocą feromonów potrafi sterować nawet uczuciami i pożądaniem swoich pacjentów.

Krytyka racjonalizmu dokonana przez Zanussiego może kojarzyć się z tezami myślicieli takich jak Zygmunt Bauman, ale w odróżnieniu od ponowoczesnych filozofów reżyser widzi remedium na współczesne bolączki w religii i chrześcijańskiej duchowości. Można się z reżyserem nie zgadzać, ale Eter nie jest kiczowatym wezwaniem do wiary, lecz eksperymentem myślowym. W filmie tym powraca „dawny” Zanussi – wbrew pozorom niejednoznaczny, poważny, skupiony na dyskursie filozoficznym i pozbawiony fabularnych atrakcji. Trzeba dodać, że chłód spojrzenia znajduje znakomity ekwiwalent w warstwie wizualnej, utrzymanej w ponurych, zimnych, nienasyconych barwach. Szkoda, że Eter – może najlepszy film festiwalu, a z pewnością najbardziej niedoceniony – został całkowicie pominięty w werdykcie jury. Nie trzeba dodawać, że dzieło Zanussiego będzie świetnym materiałem edukacyjnym – może stać się uzupełnieniem zajęć o Fauście Goethego i doskonałym punktem wyjścia do przybliżenia etyczno-filozoficznych idei krytykujących scjentyzm.

W znacznie bardziej ambiwalentny sposób przedstawia sferę duchową Bartosz Konopka w Krwi Boga, opowiadającej o średniowiecznym misjonarzu Willibrordzie (Krzysztof Pieczyński), który próbuje chrystianizować ostatnich pogan. Reżyser Lęku wysokości przeciwstawia dwa modele religii – z jednej strony mamy bezwzględnego i brutalnego Willibrorda, z drugiej łagodnego Jana (Karol Bernacki), który kieruje się przede wszystkim empatią. Podczas gdy pierwszy mężczyzna buduje na odludziu drewniany kościół, drugi myśli o zaszczepieniu Chrystusa w sercach pogan. W Krwi Boga uwagę przykuwa przede wszystkim oryginalna forma – oszczędne dialogi, mroczne kadry i fantazyjne kostiumy tworzą surową, barbarzyńską atmosferę, przywodzącą na myśl Na srebrnym globie Andrzeja Żuławskiego. Niestety, przez swój ogromny patos dzieło Konopki szybko zaczyna nużyć, tym bardziej, że film opiera się na prostych opozycjach i skrywa dość banalną treść. Mroczna średniowieczno-baśniowa sceneria sprawia, że Krew Boga może jednak wzbudzić zainteresowanie u pewnej grupy uczniów.

O duchowieństwie – ale nie o duchowości – opowiada także Kler Wojciecha Smarzowskiego, najchętniej komentowany film festiwalu. Twórca Wołynia przełamuje kolejne tabu i przedstawia najgorsze grzechy Kościoła: bezkarność księży, korupcję, cynizm, obłudę i przestępstwa seksualne. W kurii kierowanej przez arcybiskupa „Mordę” Mordowicza (Janusz Gajos) duchowni imprezują, naciągają wiernych, ustawiają fikcyjne przetargi i dokonują aktów pedofilskich, na co hierarcha łaskawie przymyka oko. Reżyser jest bezlitosny dla zdegenerowanych kapłanów, ale w postaciach Kukuły (Arkadiusz Jakubik) czy Trybusa (Robert Więckiewicz) dostrzega także pewną chęć ekspiacji. Nie znajdziemy jednak w dziele Smarzowskiego pełnego obrazu duchowieństwa, ponieważ reżyser idzie w stronę satyry i w ogóle nie zajmuje się religijnością duszpasterzy. Pomimo to, warto pokazywać ten kontrowersyjny i niepozbawiony wad film uczniom – Kler skłania bowiem do poważnej debaty nad rolą Kościoła w Polsce i uczy tego, że nawet do najbardziej świątobliwych instytucji trzeba podchodzić krytycznie. Koniec końców, reżyser nie piętnuje wszystkich duchownych, ale „fałszywych proroków”, którzy wykorzystują uprzywilejowaną funkcję, by żyć w luksusach lub popełniać przestępstwa seksualne.

Rozbita tożsamość

Bohaterowie najnowszych polskich filmów borykają się przede wszystkim nie tyle z problemami duchowymi, ile z psychicznymi – próbują pokonać traumy, walczą z wewnętrznymi słabościami i poszukują swej tożsamości. Czasem procesy te pokazane są w sposób dość powierzchowny, jak w najnowszym filmie Kingi Dębskiej Zabawa zabawa, gdzie przyczyną największego zła jest alkohol. Reżyserka Moich córek krów opowiada historię trzech kobiet w różnym wieku, które łączy jedno – upodobanie do mocnych trunków. Studentka Magda (Maria Dębska) przesadza z używkami na imprezach, wpływowa prokurator Dorota (Agata Kulesza), niszczy swoje życie zawodowe i osobiste przez pijackie ekscesy, a uznana chirurg Teresa (Dorota Kolak) traci szacunek współpracowników, kiedy zaczyna pijana przychodzić na operacje. Dębska trzykrotnie powiela podobny schemat, nie wnika w psychologię bohaterek i kończy film banalnym przesłaniem o konieczności podjęcia terapii przeciwalkoholowej. Nawet wybitne aktorki, takie jak Kulesza, nie są w stanie uratować dość płytkiego i miejscami zbyt ckliwego scenariusza.

Znacznie ambitniejsza, ale nie do końca udana jest Dziura w głowie Piotra Subbotko, film poetycki i niekonwencjonalny. Tytuł dobrze charakteryzuje stan psychiczny znanego aktora (Bartłomiej Topa), który ma dosyć występowania w prowincjonalnych domach kultury, gdzie małoletnia publiczność bezlitośnie wyszydza artystów. Bohater powraca na rodzinną wieś i konfrontuje się ze swoim przeciwieństwem – spokojnym, opóźnionym w rozwoju mężczyzną pracującym na gospodarstwie (Andrzej Szeremeta). Kto jest bardziej pozbawiony kultury – „chamska” publiczność czy bufonowaty aktor, nieliczący się z innymi? Kto jest bardziej chory – milczący mężczyzna z zakładu czy ogarnięty manią prześladowczą główny bohater? Czy przypadkiem nienawiść aktora do świata nie wynika z nienawiści do samego siebie? Reżyser wprowadza motyw sobowtóra, tworzy studium frustracji i pyta o granicę między tożsamością a odgrywaną rolą. Jak widać, Subbotko podejmuje w swoim fabularnym debiucie wiele interesujących wątków, dlatego Dziura w głowie mogłaby stać się interesującym materiałem do dyskusji w szkole. Niestety w pewnym momencie struktura opowieści się załamuje, a film staje się nużący i można odnieść wrażenie, jakby twórcy nie do końca wiedzieli, w którą stronę poprowadzić historię.

Zagadnienie tożsamości podjęte zostało także w Fudze Agnieszki Smoczyńskiej, jednym z najlepszych dzieł na festiwalu. Film zaczyna się od ujęcia pokazującego kobietę, która wychodzi z ciemnego tunelu, wdrapuje się na platformę pełną ludzi i oddaje mocz na peronie. Jak się okaże, główna bohaterka, Alicja (świetna Gabriela Muskała), cierpi na zaburzenia nerwicowe zwane fugą dysocjacyjną, objawiające się między innymi amnezją. Po dwóch latach błąkania się po mieście kobieta zostaje rozpoznana w telewizji jako Kinga i powraca do rodzinnego domu – jak się okazuje, ma męża Krzysztofa (Łukasz Simlat) i kilkuletniego synka. Tajemnica tożsamości bohaterki wcale jednak nie zostaje w pełni wyjaśniona, bo choć partner jest troskliwy, a dziecko powoli przełamuje niechęć wobec matki, to jednak kobieta nie potrafi powrócić do dawnej roli. Czy bohaterka w dalszym ciągu jest Kingą, czy na zawsze stała się już Alicją? Czy zgodnie ze społecznymi wzorcami powinna przyjąć rolę kochającej żony i matki, czy też iść za swoim pragnieniem? Psychiczne zaburzenie jest w Fudze jedynie pretekstem do poruszenia uniwersalnego tematu – w rodzinie bardzo często gramy przecież jakieś role, które nie zawsze przystają do naszej prawdziwej osobowości. Właśnie w tym kontekście warto omówić dzieło Smoczyńskiej na zajęciach szkolnych, zastanawiając się nad tym, co konstytuuje tożsamość jednostki i jakie mogą być konsekwencje ucieczki od stabilnej roli społecznej. Trzeba dodać, że Fuga jest filmem świetnym pod względem formy – za pomocą subtelnych zabiegów audiowizualnych reżyserka personalizuje obraz i oddaje wewnętrzne doświadczenia bohaterki.

Uczniom szkoły średniej warto pokazać także 7 uczuć Marka Koterskiego, film przedstawiający doświadczenie dziecięce, choć z dorosłej perspektywy. I to niemal dosłownie – dzieci grane są bowiem w tragikomedii przez… dorosłych aktorów. Pomysł ten przywodzi na myśl pierwszą część Ferdydurke Witolda Gombrowicza, tym bardziej że Koterski także pastwi się nad ogłupiającym systemem edukacji. Większość scen przedstawiających dzieciństwo bohatera, Adasia Miauczyńskiego (Michał Koterski), utrzymana jest w groteskowym tonie – dość wspomnieć, że aktorzy tacy jak Tomasz Karolak, Marcin Dorociński czy Andrzej Mastalerz biegają w krótkich spodenkach i przezywają dziewczęta z klasy, a aktorki w stylu Gabrieli Muskały skaczą na skakance i z satysfakcją recytują nauczycielom wykute formułki. Całość ma jednak bardzo posępną ramę narracyjną, bo sceny z przeszłości są jedynie wspomnieniem dorosłego Adasia, rozbitego emocjonalnie mężczyzny, który nie potrafi pozbierać swojego życia. Miauczyński stał się emocjonalnym kaleką właśnie na skutek traumatycznego dzieciństwa – sadystycznego ojca, odrealnionej matki i nauczycieli, przekazujących uczniom zupełnie niepotrzebną wiedzę. 7 uczuć nie należy do najlepszych dzieł reżysera, który tym razem expressis verbis wyraża swoje przesłanie i zbyt długo przeciąga poszczególne sceny. Poświęcony w dużej mierze szkole film powinien być jednak omówiony w ramach edukacji filmowej. Warto skonfrontować obraz przedstawiony przez Koterskiego z doświadczeniami samych uczniów.

Meandry historii

Jak co roku, w Gdyni nie mogło zabraknąć również filmów podejmujących tematykę historyczną. W każdym z dzieł z Konkursu Głównego kluczowe były jednak nie tyle przeszłe wydarzenia, ile doświadczenie bohaterów, którzy w zetknięciu z historią przechodzą swego rodzaju inicjację. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza Wilkołak Adriana Panka, film bardzo zręcznie łączący poetykę brutalnego thrillera z zagadnieniami egzystencjalnymi. Bohaterami opowieści są dzieci, które na początku 1945 roku zostają uwolnione z obozu koncentracyjnego i trafiają do prowizorycznego sierocińca. Dom, w którym brakuje zapasów żywności, staje się więzieniem, ponieważ na zewnątrz grasują zostawione przez esesmanów krwiożercze psy, będące uosobieniem czystego zła. Wbrew pozorom dzieło Panka nie jest jednak horrorem, a tytuł ma znaczenie wyłącznie symboliczne – reżyser wskazuje na to, że ludzie wychodzą z wojny jako istoty hybrydyczne, na wpół zdziczałe, łączące w sobie cechy ludzkie i zwierzęce. Czy bohaterowie filmu przekształcą się w zwierzęta, czy też na powrót staną się ludźmi, pokonają traumę i odnajdą w sobie pierwiastek dobra? Wilkołak to swego rodzaju psychomachia, w której odnaleźć można archetypowe motywy i postaci. Fakt, że pytania o ludzką naturę zostają ubrane w kształt emocjonującego kina gatunkowego sprawia, że film może być dla uczniów szkół średnich wyjątkowo atrakcyjnym materiałem edukacyjnym.

Znacznie mniej udał się natomiast Autsajder Adama Sikory, rozgrywający się z kolei w czasach stanu wojennego. Tym razem inicjację przechodzi Franek (Łukasz Sikora), student ASP, który ignoruje politykę i zajmuje się malowaniem obrazów i muzyką, jednak w końcu zostaje wyrwany ze swej wieży z kości słoniowej. Chłopak, który chce być uczciwy i nie donosi na przyjaciela, zostaje oskarżony o rozpowszechnianie antyrządowych ulotek i skazany na kilka lat pozbawienia wolności. Po przejściach na SB i pobycie w więzieniu, najpierw w celi z grypsującymi („artysta to chyba gorzej niż cwel, nie?”), potem z opozycjonistami, bohater zaczyna znacznie lepiej rozumieć otaczającą go rzeczywistość. Inicjacja ma jednak gorzki posmak – Franek nie wyjdzie wcale na wolność jako bohater, a dziewczyna i przyjaciel-antykomunista wcale nie będą na niego czekać z szeroko otwartymi ramionami. Sikora opowiada tę historię w klasyczny sposób, koncentrując się wyłącznie na postaci głównego bohatera. Problem w tym, że tego rodzaju opowieści były przedstawiane w kinie już setki razy, a Autsajder w niczym nie zaskakuje widza.

Znacznie ciekawszym filmem osadzonym na tle historycznym jest Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego, która, jak przewidywano, zdobyła główną nagrodę festiwalu, czyli Złote Lwy. Twórca Idy w świeży, indywidualny sposób patrzy na epokę powojenną, pokazuje czasy stalinizmu i Europę podzieloną żelazną kurtyną. Relacja Zuli (Joanna Kulig) i Wiktora (Tomasz Kot) ma jednak wymiar uniwersalny – Zimna wojna to opowieść o miłości koniecznej, a zarazem niemożliwej, o granicach pomiędzy ludźmi i dwóch „stronach”, które nie mogą się ze sobą spotkać. Autorskie spojrzenie, subtelność narracji i świetne zdjęcia Łukasza Żala sprawiają, że historia miłosna rodem z telenoweli nabiera nieoczywistych znaczeń i może być odczytywana na wielu poziomach. Nauczyciele, którzy nie omawiali jeszcze Zimnej wojny w ramach edukacji filmowej, mają ku temu dobrą okazję, ponieważ w październiku film wychodzi na DVD.

Nieco zaskakiwać może stosunkowo niewielka reprezentacja kina popularnego na festiwalu – w tym roku reżyserzy dość rzadko bawili się gatunkowymi schematami i podejmowali przeważnie „poważną” tematykę. Z filmów pokazywanych w Gdyni wyłania się obraz świata rozbitego i podzielonego, jednak twórcy pytają o możliwość jego scalenia: o wiarę, uczciwość wobec siebie, autentyczność i miłość. Ten zwrot ku wartościom mógł zaowocować obrazami pretensjonalnymi i kiczowatymi, ale najlepsi polscy filmowcy, jeśli nie rozładowują patosu humorem, to przynajmniej unikają jednoznacznych odpowiedzi. Egzystencjalne pytania pojawiają się przy tym w dziełach o zupełnie różnych konwencjach: w grotesce filmowej (7 uczuć), kinie psychologicznym (Fuga), thrillerze (Wilkołak), czy traktacie filozoficznym (Eter). Ma to duże znaczenie dla edukatorów filmów, którzy mogą dopasowywać ofertę filmową do grup uczniów o określonych gustach i preferencjach filmowych. Choć na gdyńskim festiwalu nie brakowało rozczarowań, to jednak można wkrótce spodziewać się premier kilku świetnych filmów, które będą doskonałym materiałem edukacyjnym. Jak widać, polskie kino tego roku, to nie tylko Zimna wojna.