Pierwszy człowiek (2018)

Reż. Damien Chazelle

Data premiery: 19 października 2018

Jadwiga Mostowska

Wprawdzie liczne, mniej lub bardziej absurdalne teorie spiskowe, z których moją ulubioną jest ta z rzekomym udziałem w przedsięwzięciu Staley’a Kubricka?, po dziś dzień poddają ten wyczyn w wątpliwość, to jednak w przyszłym roku obchodzić będziemy 50. rocznicę lądowania człowieka na Księżycu. Dokonali tego członkowie misji Apollo 11, a historyczny moment, śledzony z zapartym tchem przez ludzi na całym świecie, przypadł na 20 lipca 1969 roku. Pierwszym człowiekiem, który postawił stopę na Srebrnym Globie, był oczywiście Neil Armstrong. I taki właśnie tytuł – Pierwszy człowiek (First Man) – nosi najnowszy film Damiena Chazelle’a (Whiplash, La, La Land), będący opowieścią o wymienionym astronaucie oraz o programie lotów kosmicznych NASA, który doprowadził do tej historycznej chwili. Opowieścią, co trzeba wyraźnie podkreślić, odzierającą postacie astronautów oraz loty w kosmos z wszelkiego blichtru, seksapilu i glamouru. W Pierwszym człowieku próżno szukać superbohaterów, są za to ludzie – ambitni i zdeterminowani, ale niepozbawieni słabości, gotowi ryzykować (i ryzykujący) życie, którzy „po pracy” wracają do swoich domów z ogródkiem i basenem. Są symulatory lotów, rakiety i statki kosmiczne – masa topornego żelastwa trzymająca się kupy tylko dzięki kablom oraz nitom, które w każdej chwili mogą odmówić posłuszeństwa. Są wreszcie ci, którzy stoją z boku – rodziny astronautów, mogące jedynie przyglądać się temu, w czym biorą udział ich bliscy, z nadzieją, że tym razem znów się uda i tata wróci do domu na kolację. Bo w świetle tego, co oglądamy, to że czasem się udaje, zakrawa niemal na cud. Jest nie tylko efektem zaplanowanych działań (opartych na wiedzy oraz dostępnej w tamtym czasie technologii), ale także, a niekiedy przede wszystkim, łutem szczęścia (tym razem nic się nie zepsuło, nie doszło do krytycznej awarii, a załoga poradziła sobie mimo problemów). Gdyby nie to, że wydarzenia ukazane w filmie, szczególnie przebieg misji Apollo 11, są widzom z grubsza znane, mogliby mieć poważne obawy co do tego, jak przedstawiona w Pierwszym człowieku historia się zakończy. Zarazem ci, którzy chcieliby z filmu Chazelle’a dowiedzieć się, jak przebiegały kolejne etapy projektów Gemini czy Apollo, będą rozczarowani. Pierwszy człowiek (który powstał w oparciu o autoryzowaną biografię Neila Armstronga autorstwa Jamesa R. Hansena) oczywiście przywołuje i przedstawia niektóre z wydarzeń, jednak jest to przede wszystkim kino skupione na emocjach – tych, które towarzyszą bohaterom filmu i tych, które jego oglądanie ma wywołać u widzów.

Neil Armstrong w kreacji Ryana Goslinga to człowiek konkretny, wycofany, skrywający emocje, niemający w sobie cech bohatera-celebryty, wypadający słabo podczas konferencji prasowych (w przeciwieństwie do brawurowego i pyskatego Buzza Aldrina). Trauma związana ze śmiercią córki (a także innymi, które towarzyszyły mu na przestrzeni lat służby wojskowej oraz pracy pilota i astronauty), zdaje się potęgować jego determinację w dążeniu co celu, jakim jest sukces misji kosmicznej. To poświęcenie się pracy oddala Armstronga od rodziny, sprawia, że równie trudno jest mu opowiedzieć o swoich emocjach i obawach  własnym synom co obcym ludziom (znakomicie obrazuje to zestawienie obok siebie scen konferencji prasowej z rodzinną rozmową przed rozpoczęciem misji Apollo 11). Kontrast dla postaci Armstronga stanowi jego żona Janet, która nie skrywa swoich uczuć (choć stara się ukryć przed dziećmi swoje obawy), będąc zarazem postacią wypowiadającą na głos to, co ciśnie się na usta także widzowi śledzącemu losy misji i obserwującemu zachowanie Neila. Choć film opowiada o wydarzeniach rozgrywających się w latach 50. i 60., a rola amerykańskiej żony i gospodyni domowej, jaką ma tu do odegrania Brytyjka (!) Claire Foy wydaje się mało efektowna, to aktorce udało się wycisnąć maksimum ze swej postaci i stworzyć ciekawą, pełnowymiarową bohaterkę. W drugim planie oglądamy także m.in. Kyle’a Chandlera, Jasona Clarke’a, Ciarána Hindsa czy Coreya Stolla, w dobrych rolach pracowników NASA oraz astronautów.

Tym, co stanowi, w mojej ocenie, największy atut Pierwszego człowieka jest jednak przede wszystkim starannie przemyślana forma filmu – zarówno w warstwie wizualnej, jaki i audialnej. Chazelle po raz kolejny współpracował tu ze sprawdzonym, znanym sobie zespołem twórców, m.in. kompozytorem Justinem Hurwitzem, autorem zdjęć filmowych Linusem Sandgrenem, montażystą Tomem Crossem czy kostiumografką Mary Zophres, a także specjalistami od dźwięku oraz efektów (dbając zarazem, aby te generowane komputerowo nie przeważały), sięgając do materiałów archiwalnych[1]. Dzięki ich pracy otrzymujemy film, który każe widzowi towarzyszyć swym bohaterom w ich domowej codzienności oraz kosmicznych lotach i niemal fizycznie doświadczać tego, co było ich udziałem. W warstwie wizualnej Pierwszy człowiek przez większość czasu sprawia wrażenie, jakby był materiałem kręconym w latach 60. – dokumentalnym czy wręcz amatorskim (charakterystyczna kolorystyka i ziarno, szereg ujęć „z ręki”, szwenki). Dla uzyskania jak najlepszego efektu wizualnego do jego nakręcenia wykorzystano kamery 16 i 35 mm, a przy filmowaniu sekwencji księżycowych użyto kamer IMAX. Jedynie sceny lądowania na Księżycu oferują widzom szersze plany i większy dystans, pozwalając złapać głębszy oddech. Przez większość filmu kamera trzyma się bowiem bardzo blisko bohaterów, towarzyszymy im zarówno w partiach rozgrywających się na Ziemi, jak i tych, w których obserwujemy astronautów w ich kosmicznych pojazdach. Kosmos, aż do finalnego lądowania na Księżycu, oglądamy przede wszystkim z ich perspektywy – przez małe okienka w ciasnych kabinach. Możemy obserwować albo to, co widzą astronauci, albo ich samych. Przeważnie są to oczy skryte za hełmami będącymi częścią skafandrów. Wrażenie uczestnictwa w niebezpiecznej misji odbywanej przez astronautów potęguje warstwa dźwiękowa (skrzypienia metalu, naprężenia materiałów, szum silników, albo – dla kontrastu – obezwładniająca cisza), która niejednokrotnie poszerza przestrzeń kadru. Całości dopełnia znakomita muzyka, a także dynamiczny montaż, który w trakcie scen lotów w kosmos dodatkowo wzmacnia wizualne wrażenia, dając widzom posmak tego, jak drgania oraz przeciążenia wpływały na to, co widzieli i jak czuli się astronauci.

Bez wątpienia, choć nie mamy tu do czynienia z filmem wybitnym, Pierwszy człowiek to dzieło bardzo udane i interesujące, znajdujące swoje miejsce pośród innych produkcji, których tematem są loty w kosmos. Widz rozsmakowany w tego typu obrazach z pewnością skłonny będzie do porównań czy to z Pierwszym krokiem w kosmos (The Right Stuff, 1983), czy to z Apollo 13 (1995) – filmami odwołującymi się do prawdziwych wydarzeń i programów kosmicznych. Nie obejdzie się zapewne bez poszukiwania rozmaitych wizualnych czy audialnych analogii również do licznych filmów z nurtu science fiction z 2001: Odyseją kosmiczną (1968) i Grawitacją (2013) na czele. Warto je poczynić, także ze starszą młodzieżą i studentami (dla nich film będzie najodpowiedniejszy), którym to odbiorcom można zaproponować wspólne obejrzenie Pierwszego człowieka oraz próbę jego analizy i interpretacji (np. na kole filmowym). Dobrym rozwiązaniem dydaktycznym będzie podjęcie z uczniami dyskusji o rozmaitych aspektach lotów w kosmos, tak w historycznym, jak i współczesnym kontekście (choćby w związku z niedawnymi problemami towarzyszącymi załogowym lotom na Międzynarodową Stację Kosmiczną). Można porozmawiać o ich wymiarze politycznym, społecznym czy ekonomicznym (w filmie mniej lub bardziej wyraźnie pobrzmiewają echa zarówno wyścigu kosmicznego pomiędzy USA a ZSRR, jak i protesty związane z kwestiami rasowymi czy wojną w Wietnamie oraz wątpliwościami co do ekonomicznych podstaw takich przedsięwzięć wyrażone choćby poprzez przywołanie utworu poety i muzyka Gila Scotta-Herona Whitey On the Moon). Nie można jednak pominąć także aspektów osobistych, które jawią się w Pierwszym człowieku jako nie mniej ważne – ceny, jaką nie tylko jednostki, ale także ich bliscy płacą za podobne osiągnięcia i możliwość spojrzenia na Ziemię z perspektywy Księżyca. Czy warto? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, a konkluzja nie jest wcale oczywista, zwłaszcza po obejrzeniu takiego filmu, jakim jest Pierwszy człowiek.

[1] Więcej o ich pracy i artystycznej koncepcji filmu można przeczytać m.in. tutaj: https://www.iam.film/press/i-am-first-man (dostęp: 19.10.2018)

tytuł: Pierwszy człowiek
tytuł oryginalny: First Man
rodzaj/gatunek: dramat, biograficzny
reżyseria: Damien Chazelle
scenariusz: Josh Singer (na podstawie książki Jamesa R. Hansena)
zdjęcia:
Linus Sandgren
muzyka: Justin Hurwitz
obsada: Ryan Gosling, Claire Foy, Jason Clarke, Corey Stoll
produkcja: USA
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: United International Pictures Sp z o.o.
czas trwania:  141 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15 wzwyż/ponadpodstawowa, wyższa

Wróć do wyszukiwania