Ostatnia rodzina

Kinga Dyndowicz

Wczoraj Ostatnia rodzina Jana P. Matuszyńskiego otrzymała 4 Polskie Nagrody Filmowe ORZEŁ 2017 (w kategoriach: Najlepsza główna rola kobieca, Najlepsza główna rola męska, Najlepszy scenairusz oraz Odkrycie roku – dla reżysera Jana P. Matuszyńskiego). Wspomniane wyróżnienia to dobra okazja, by raz jeszcze przyjrzeć się filmowej sadze rodziny Beksińskich. Bez wątpienia jednemu z najważniejszych polskich obrazów 2016 roku. Najważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych, bo niedługo po premierze kinowej recenzje tego obrazu były skrajnie różne. Kością niezgody okazał się filmowy wizerunek Tomasza Beksińskiego, legendarnego dziennikarza muzycznego i tłumacza filmowego. Dlatego od samego początku mam wrażenie, że odbiór tego filmu, a co za tym idzie ocena jego wartości, zależy przede wszystkim od kontekstu. Film oparto na prawdziwych wydarzeniach, więc wszystko zależy od tego, na ile ten świat znaliśmy. Słuchacze radiowych audycji Tomasza bez wątpienia widzą ten film inaczej niż miłośnicy sztuki współczesnej i admiratorzy talentu Zdzisława. Jeszcze inaczej oceniają film ludzie bardzo młodzi, dla których wydarzenia przedstawione na ekranie są czasem całkowicie odległym. Nie wiem natomiast, na ile można zachować dystans, jeśli faktycznie znało się człowieka, o którym jest film. Dlatego na początek chciałam zaproponować zupełnie inny odbiór tego obrazu. Ostatnia rodzina widziana jako dzieło autonomiczne, niezależne od faktów.

Sam proces wchodzenia w film i jego atmosferę odbywa się błyskawicznie. Warszawska saga rodziny Beksińskich zaczyna się w roku 1977. Tomasz Beksiński wprowadza się do swojego mieszkania, dookoła szare, typowo PRL-owskie blokowisko wyglądające tak jakby ktoś wyssał z niego życie. Kilka bloków dalej mieszkają rodzice i obie babcie Tomka; Zdzisław i Zofia wraz ze swoimi matkami, babcią Beksińską i babcią Stankiewicz. Od początku widać, że to serdeczny, ciepły dom, w którym najważniejszą osobą jest Zofia. Kobieta, która poświęciła swoje życie, pasje i pragnienia, oddając się bez reszty opiece nad mężem i synem. To ona jest siłą sprawczą tego domu. Dobrym duchem potrafiącym ogarnąć każdy rodzinny kryzys. Zdzisław prawie całymi dniami maluje, o czym świadczą jego niezwykłe i mroczne obrazy, wyglądające z każdego kąta. Ale Zdzisław słucha również muzyki. W odróżnieniu od syna głównie muzyki poważnej. Podobnie jak u rodziców, również w mieszkaniu Tomka większość miejsca zajmują taśmy, kasety, magnetofony szpulowe, płyty winylowe, sprzęt elektroniczny. Oczywiste wydaje się, że Beksińscy byli ludźmi, którzy żyli sztuką. Ale równocześnie żyli całkiem zwyczajnie. Jak każda przeciętna rodzina tamtych lat. No, może z tą różnicą, że Zdzisław rejestrował na wideo tę przeciętność i codzienność. Wiele scen w filmie ma charakter paradokumentalny. Sceny imitujące zapis wideo powstały oczywiście w oparciu o autentyczne materiały, które należały do Beksińskich. Te sceny są naprawdę znakomite. Tak samo jak genialna jest kreacja Andrzeja Seweryna, zasłużenie nagrodzona w Gdyni i Locarno. Równie znakomita jest Aleksandra Konieczna, także nagrodzona w Gdyni. Porównując te role z kreacją Dawida Ogrodnika od samego początku widzimy, że jego bohater jest postacią przerysowaną. Ale z drugiej strony znakomicie uchwyconą w detalach.

Dla mnie, osoby wychowanej na Polskim Radiu i audycjach Tomasza Beksińskiego, kluczową sprawą był jego filmowy głos. Nie tyle wygląd, co właśnie brzmienie głosu, który 17 lat po śmierci dziennikarza jest ciągle pamiętany przez wiernych słuchaczy. I to jest głos, któremu uwierzyłam. Nie chodzi tu rzecz jasna o dosłowną imitację, bo to niemożliwe. Chodzi o emocje z nim związane. Tym bardziej, że co kilka minut brzmią w filmie utwory, które pamiętamy z kultowych audycji. Nie brakuje tych najważniejszych, w stylu Nights In White Satin The Moody Blues czy Parents Budgie. Są w końcu i takie, które nie znalazły się na ścieżce dźwiękowej promującej film, a pojawiają się na ekranie. Choćby Nobody Does It Better Carly Simon z jednego z ulubionych Bondów Tomka; chodzi oczywiście o Szpiega który mnie kochał z 1977 roku z Rogerem Moorem w roli agenta 007. To scena prezentacji Bonda z tłumaczeniem Tomka na żywo. Jest też w filmie Medley: At La Belle Aurore w wykonaniu Warner Bros Orchestra z Casablanki Michaela Curtiza. Fragment z niezapomnianej, bo ostatniej audycji Tomasza z 12 grudnia 1999 roku. Audycji, która miała emisję 12 dni przed samobójczą śmiercią radiowca. Patrząc na Ostatnią rodzinę właśnie z perspektywy radia, z pewnością każdy słuchacz chciałby, żeby te sceny trwały dłużej i żeby takie kompozycje jak Several Times Pietera Nootena i Michaela Brooka miały szansę wybrzmieć, bardziej zaznaczyć swoją obecność. To jest to, czego mi brakowało. Kilku dodatkowych minut dla wyjątkowych dźwięków, których klimat twórcy oddali bezbłędnie, a to wielka sztuka. Oddać chemię, która w oczywisty sposób łączyła Tomka i słuchaczy, głos i mikrofon, człowieka w radiowym studiu z ludźmi przed radioodbiornikami. To w tych scenach, których jest w filmie jak na lekarstwo, bohater grany przez Dawida Ogrodnika wydaje się człowiekiem, który nas fascynował. Skupiony, bez reszty oddany swojej pasji…

Jednak w tym momencie trzeba oddać sprawiedliwość twórcom. Debiut Matuszyńskiego dotyczy całej rodziny – jej członków i ich relacji z najbliższymi. I w tych relacjach filmowemu Tomkowi bardzo często towarzyszą wybuchy irracjonalnego gniewu, niepokój. Portret ekscentryka dopełniają próby samobójcze i właśnie ten trudny charakter bohatera wywołuje największe kontrowersje. Bodaj najostrzejsze słowa pod adresem filmu padły ze strony Wiesława Weissa, który znał Tomasza wiele lat i uznał wizję wspomnianego już reżysera oraz scenarzysty Roberta Bolesto za krzywdzącą, nieprawdziwą. Czy twórców można w tej sytuacji jakoś bronić i usprawiedliwiać? Nie wiem. Myślę, że nie mam prawa do takich ocen. Jestem tylko widzem i byłam przez wiele lat wiernym słuchaczem. Impulsywność bohatera tłumaczę sobie w ten sposób, że Tomasz Beksiński był wielką osobowością. A zatem z pewnością człowiekiem skomplikowanym. Zawsze byłam zdania, że takie osoby muszą wyrastać ponad przeciętność, a Beksińscy z pewnością byli rodziną przełamującą stereotypy. Inną od większości ludzi, którzy każdego dnia mijają nas na ulicy. Taki jest moim zdaniem klucz to ekranowego wizerunku tej postaci. To wstrząsający i świetnie zrobiony film, z racji swej specyfiki widziany z wielu perspektyw.

Wydaje mi się, że nawet fabuła oparta na faktach jest jedynie pewnym wycinkiem. Już sam wybór faktów stanowi jakąś interpretację. Twórcy musieli zmieścić 28 lat z warszawskiego etapu życia rodziny Beksińskich w dwóch godzinach filmu. Mnie ta wizja przekonuje, ale każdy widz musi odpowiedzieć sobie na to pytanie samodzielnie. Wracając jednak do krytycznych ocen; doskonale rozumiem bardzo emocjonalny odbiór Pana Weissa. Bo prawdą jest, że nie wiem jakbym się czuła będąc na jego miejscu. Znał bohatera filmu i tak bliska relacja z pewnością utrudnia zachowanie dystansu. I pewnie zawsze będzie pojawiało się pytanie, dlaczego Matuszyński nie pokazał swojego bohatera jako człowieka spełnionego. Przynajmniej jeśli chodzi o sferę zawodową. Być może niepowodzenia miały być wstępem do tego, co stało się w grudniu 1999 roku. Bo poza wszystkim innym, Ostatnia rodzina jest filmem o nieuchronności ludzkiego losu. O tym, że doczesność jest ułudą, fatamorganą. Bo koniec tej drogi zawsze jest ten sam. I nawet znając finał tego filmu, musimy przyznać, że jego dekadencki wydźwięk poraża swoją sugestywnością.

Ostatnią rodzinę można również postrzegać jako dramat egzystencjalny; bo bez względu na to kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, gdzieś tam na końcu zawsze czeka na nas proza życia. Konsekwencją takiej refleksji jest specyficzny wizerunek bohaterów. Ten film nie jest pomnikiem, a pokazaniem najważniejszych postaci w taki sposób, jakby byli naszymi sąsiadami z tej samej klatki schodowej. I ten zabieg spowodował, że ci ludzie stali się dla mnie bliscy. Filmowy Zdzisław nie jest pomnikiem znanego artysty. Tak samo jak filmowy Tomasz nie jest pomnikiem kultowego dziennikarza muzycznego i tłumacza filmowego. I to stanowi największą wartość Ostatniej rodziny. Musimy bowiem pamiętać, że w światowym kinie wartościowe filmy biograficzne to te, które pokazują nie tylko sukcesy, ale również porażki swoich bohaterów. Spójrzmy choćby na filmowe biografie wielkich muzyków. Bird o Charliem Parkerze, Lady Sings The Blues o Billie Holiday czy Ray o Rayu Charlesie to historie o wielkich artystach, ale równocześnie o ich słabościach. To historie naznaczone bólem i cierpieniem. Osoby znane, podziwiane, nieprzeciętne nie są przecież wolne od problemów, które spotykają innych ludzi. Myślę, że film Matuszyńskiego to obraz na swój sposób podobny i równie prawdziwy…