O tym, co ważne jest w życiu aktora,
mówi Michał Szewczyk

rozmowa z Michałem Szewczykiem

Mówi Michał Szewczyk: Sztuka, a szczególnie film, ze względu na jego niesłabnącą popularność wśród widzów, powinna przede wszystkim służyć ludziom. Takie właściwie jest posłannictwo sztuki. Wiem to, ponieważ jestem już stary i zagrałem w ponad stu filmach.

Czym jest sztuka aktorska, sprawdziłem na własnej skórze. Przez tych sześćdziesiąt lat, zaczynając właściwie jeszcze przed studiami w szkole aktorskiej, występowałem w filmie. Jedno, co mogę dziś powiedzieć: czuję się dzięki temu spełniony jako aktor. Do „Księgi Rekordów Guinnesa” można też wpisać moją obecność w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Tam właśnie, w tym jednym teatrze, grałem przez ponad sześćdziesiąt lat, choć miałem różne propozycje wyjazdu — na Wybrzeże i do Warszawy. Trzykrotnie otrzymywałem poważne propozycje zawodowe… Niewykorzystanych szans czasem trochę żałuję…

Jedno chciałbym powiedzieć: największym wrogiem człowieka jest czas. I właśnie dlatego trzeba się spieszyć, realizując swoje palny i marzenia! Jeżeli chcecie coś wyrazić w swoim życiu, ale także swoim życiem, róbcie to! Róbcie to już! Teraz! Nie bójcie się. Możecie mieć szczęście lub pecha, ale z pechem też można wygrać. Trzeba tylko mocno chcieć.

Filmów, w których grałem duże role, było sporo. Wiele było też takich, w których przypadały mi jedynie epizody, np. w „Kaloszach szczęścia”, gdzie występowałem w roli amerykańskiego kosmonauty i byłem pomalowany tak, aby „udawać” Murzyna. Ale nawet jeśli były to tylko najmniejsze epizodziki, byłem obecny w filmie — byłem jego istotną częścią.

Film to taka forma sztuki, która jest bardzo zbliżona czy podobna do prawdziwego życia. W filmie gra się tak samo jak w życiu. Tylko kino jest takim szkłem powiększającym, szkiełkiem ukazującym wyraźniej wszystkie szczegóły. Tak w filmie, jak i w życiu nie można zatem przesadzić. Nie można się „zagrywać”. A w sztuce aktorskiej najważniejsza jest prawda.

I właśnie dlatego tak ważnym filmem w moim życiu był „Zamach” w reżyserii Jerzego Passendorfera. To był film fabularny, prawie paradokumentalny, oparty na faktach. Pokazanie zamachu na Franza Kutscherę (kata Warszawy) było dla twórców pewną misją. W okresie PRL-u nie można było zbyt wiele mówić dobrze o Armii Krajowej. W latach powojennych losy polskiej partyzantki były nam wszystkim bliskie. A właśnie ten zbrojny zamach zorganizowało AK. To było piękne i szczytne…

W „Zamachu” grałem „Orła”… Pamiętam, że kręciliśmy sceny na moście już po scenie zamachu. Na moście Kierbedzia jest obława. Strzelamy się… Uciekamy… Samochód był ostrzeliwany. Wiadomo było, że jesteśmy bojownikami, którym pisana jest śmierć… Skaczemy do Wisły. Tak zginęli Ci dwaj zamachowcy.

Wszyscy w tym filmie byliśmy młodymi ludźmi: Tadek Łomnicki, Staś Mikulski, Andrzej May, Zbigniew Cynkutis, który zginął później w wypadku samochodowym, no i ja… Z tych aktorów z tamtych czasów pozostałem tylko ja. Inni odeszli pozostawiając po sobie pustkę i… niezapomniane role.

Z Michałem Szewczykiem rozmawiał Maciej Dowgiel