Filmowa terapia antyegocentryczna

„Mój Rower” Piotra Trzaskalskiego

Witold Bobiński

W pierwszych chwilach po obejrzeniu filmu najlepiej pamięta się jego zakończenie. To ono jest końcowym akordem dzieła filmowego – zwieńczeniem fabuły, zamknięciem losów (przynajmniej tych opowiedzianych) bohaterów, kompozycyjną ramą, czasem próbą uwyraźnienia, podkreślenia (a nawet ujawnienia explicite) wymowy filmu. Widz zawsze oczekuje zakończenia, spodziewa się po nim potwierdzenia lub dookreślenia własnych oczekiwań, przewidywań, domysłów, pragnień związanych z losami postaci… To właśnie z perspektywy zakończenia spoglądamy na całość filmowej opowieści, odruchowo nadajemy jej sens, kształtujemy naszą wizję wymowy filmu. Wychodzimy z kina (lub wyłączamy odtwarzacz, telewizor, przeglądarkę) z obrazami ostatnich kadrów.

Jak z perspektywy zakończenia wygląda w pamięci i w odczuciu widza historia opowiedziana w filmie „Mój rower”? W ostatniej scenie starszy, ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna, były muzyk jazzowy, Włodek Starnawski, (gra tę postać Michał Urbaniak), ogląda w telewizji transmisję koncertu muzyki klasycznej z Berlina. Pianistą, gwiazdą koncertu, jest syn Włodka, Paweł (Artur Żmijewski), który po wykonaniu utworu klasycznego, nieoczekiwanie zaczyna grać jazzowy standard brytyjskiego klarnecisty Ackera Bilka, „Aria”. Zrazu zaskoczona, orkiestra podchwytuje melodię i nadaje jej głęboki, romantyczny oddech. Znający fabułę filmu widz wie, że Paweł gra dla ojca, że niejako godzi się z nim, wyraża mu swą miłość, wdzięczność, składa hołd jako człowiekowi i muzykowi. Siedzący w fotelu mężczyzna roni łzę, a po chwili jego głowa opada na piersi. Włodek umiera.

Jaką historię zakończył reżyser Piotr Trzaskalski tym nieco sentymentalnym finałem? Opowieść o życiu, które doczekało się spełnienia i może się wypełnić?

Historię życia oddanego muzyce, które płynęło w jej takt i rytm, i z jej towarzyszeniem ostatecznie się dokonało? Jeśli kierować się tzw. pierwszymi wrażeniami, to muzyka wydaje się bardzo istotnym motywem, rzec można, iż jest to w filmie

Lejtmotyw nasycony znaczeniem

lub wręcz znaczeniami. Oryginalna, intrygująca muzyka towarzyszy już napisom początkowym, później – w zabawnej scenie z płytą, którą oddaje sąsiadka – dowiadujemy się, że Włodek jest miłośnikiem Benny Goodmana. Wielokrotnie w trakcie rozwoju akcji zdarzeniom towarzyszy dźwięk dixielandowego big bandu, który jest znakiem muzycznej przeszłości Włodka i jego pasji. Noworleański jazz wnosi do filmu radosny, pogodny nastrój i rozlega się najczęściej w scenach podróży, którą trzej bohaterowie – Włodek, Paweł i jego osiemnastoletni syn Maciek (Krzysztof Chodorowski) – podejmują w poszukiwaniu Basi, żony Włodka, która w wieku 75 lat zostawiła męża, zakochawszy się w emerytowanym lotniku. Beztroskie tony jazzowej muzyki mogłyby pozostać znakiem radości życia, gdyby nie fakt, iż przywołują także wstydliwe epizody z życia starego muzyka – jego nadmiernie swawolną, zaprawioną alkoholem i nieodpowiedzialnością młodość, niedojrzałe ojcostwo, ucieczkę od rodzinnej codzienności w tan życia z fantazją, nie tylko muzyczną. Dla Pawła, który słusznie zarzuca ojcu egocentryzm i wieczną niedojrzałość (w szpitalu starszy pan po sztubacku bawi się w podglądanie pielęgniarki), muzyka również stanowi swoisty azyl – chroni się w niej przed świadomością zła, którym było opuszczenie żony i syna – Maćka. Paweł mieszka w Niemczech (nie wiemy – sam czy z kimś, widzimy tylko, że jego spojrzenia podążają wciąż za młodymi, zgrabnymi kobietami), jego artystyczna i finansowa kariera staje się dlań formą ucieczki od odpowiedzialności za rozbite małżeństwo oraz drogą do rekompensaty osobistych (tak sądzimy) niepowodzeń. W trakcie wyprawy po matkę (żonę Włodka) do Puszczy Augustowskiej Paweł usiłuje przygotować się do berlińskiego koncertu, co zdaje się pochłaniać jego uwagę i stanowić jednocześnie formę wyparcia poczucia winy wobec syna. Maciek z kolei – przybyły z Anglii, gdzie wyjechał wraz z matką – nie rozstaje się ze słuchawkami, z których sączy się doprawiony chilloutowo rap. Początkowo widzimy w tym przejaw powszechnego wśród młodych nawyku, dopiero po wyznaniu bohatera, iż będzie miał dziecko (ze swoją angielską nauczycielką literatury), słuchawki na uszach przyjmują znaczenie hełmu, który ma chronić bohatera przed świadomością zasadniczej, gruntownej zmiany sytuacji życiowej.

Muzyka jest matecznikiem, w którym wszyscy trzej bohaterowie kryją się przed poczuciem dojmującej ciężkości bytu, ale też staje się drogą zbliżenia, pojednania, okazywania wdzięczności, w końcu także miłości. Dziadek i wnuczek wspólnie delektują się wspólczesnym, elektronicznym rapem. Paweł po raz pierwszy zaskoczy sam siebie nieoczekiwanym przypływem sympatii, podziwu dla ojca, nagłym uczuciem bliskości wobec niego, gdy Włodek gra na klarnecie „Arię” Bilka na urodzinach chorej, siedmioletniej dziewczynki. Tą samą „Arią” Paweł zakończy koncert w nobliwej, berlińskiej sali.

Jeśli wierzyć stwierdzeniu, że tekst sam wybiera metodę interpretacji, to prosta formalnie i fabularnie opowieść Piotra Trzaskalskiego prosi się – moim zdaniem – o technikę skojarzeń. Skoro więc zaczęliśmy od muzyki, to ta nierozerwalnie związana jest w filmie z podróżą. Jak w życiu, kiedy przemierzając przestrzeń, słuchamy muzyki – z samochodowego, komputerowego, telefonicznego radia, odtwarzacza…

Podróż jako droga do siebie

Trasa wyprawy trójki mężczyzn po żonę Włodka (mamę Pawła, babcię Maćka) prowadzi z Łodzi do Puszczy Augustowskiej. Podróż ta dla każdego z nich oznaczać będzie zarówno duchowe przemierzanie własnego życia, jak i dążenie do wzajemnego spotkania – otwarcia się na siebie, pogodzenia, zaakceptowania, w końcu – szczerego obdarzenia się uczuciem. Przypadek (a może nie?) wiedzie całą trójkę do pustego w tym czasie (początek jesieni) ośrodka wypoczynkowego w Posejnelach. W pilnującym ośrodka Franku (Witold Dębicki) Włodek rozpoznaje towarzysza dawnych imprez z wczasowiczami. Jeden z ich mocno zakrapianych wieczorów wspomnień kończy się pożarem nadbrzeżnego baraku, w którym omal nie ginie Włodek, któremu „urwał się film”. Z ognia wynosi go Paweł, zadając kłam formułowanym wcześniej przez Maćka oskarżeniom o tchórzostwo. Mamy prawo dostrzegać w tym dramatycznym zdarzeniu jeden z kulminacyjnych punktów opowieści – Paweł nagle urasta w oczach swego syna, a dotychczasowa komitywa dziadka z wnuczkiem okrywa się cieniem alkoholowych przyzwyczajeń starego muzyka (drugim punktem kulminacyjnym jest wspomniany wcześniej koncert klarnecisty Włodka i pianisty Pawła dla chorej dziewczynki, gdy nad brzegiem jeziora rozbrzmiewa „Aria” Ackera Bilka).

Dla Pawła podróż jest misją odszukania matki, tymczasem naprawdę odnajduje towarzyszącego mu ojca. Żywi doń zadawnioną, ale silną urazę za lata, w których egocentryzm i wieczna niedojrzałość taty – muzyka dewastowała życie rodzinne i wzajemną miłość. Nie waha się jednak ani chwili i ryzykuje dla ojca życie, wynosząc śpiącego Włodka z płonącego baraku. Ratując go, Paweł w istocie dowiaduje się czegoś o samym sobie, poznaje, uświadamia sobie zarówno miłość do ojca, jak i swoją odwagę.

Dla mieszkającego w Anglii Maćka wyjazd na Suwalszczyznę oznacza sposobność zbliżenia się zarówno do ojca (którego traktuje z równym dystansem i złośliwością, jak Paweł Włodka), jak i dziadka, którego rzadko widuje. Oznaką wagi jaką przywiązuje do życiowych zdarzeń, jest nawyk fotografowania okoliczności i ludzi, zwłaszcza zaś oglądania, wręcz wpatrywania się w uwiecznione twarze i sytuacje – jego wspólny portret z dziadkiem, ręce ojca nad klawiaturą. Będąc z ojcem i dziadkiem w Puszczy Augustowskiej, Maciek przebywa – myślą, duchem – równocześnie gdzie indziej. Tajemnica jego nieustannych smsów w końcu się wyjaśnia – koresponduje ze swoją dziewczyną z Londynu. Tyle tylko, że owa dziewczyna jest jego nauczycielką, a jedna z wiadomości mówi zapewne o (nie)spodziewanym ojcostwie. Paradoksalnie – to właśnie będąc daleko od miejsca, w którym zaczyna się jego dorołe życie – uczy się, jak mu sprostać, poznaje siebie, jako dorosłego mężczyznę, jako ojca. Ten akt odwagi i samopoznania dokona się w trakcie zabawnej sceny kąpieli wszystkich trzech mężczyzn w jeziorze. Ujawniając swą tajemnicę ojcu i dziadkowi, Maciek łączy nagle tych trzech facetów w rodzinę – ludzi wzajemnie sobą zainteresowanych, zatroskanych o siebie. Później ojciec poradzi mu, by porozmawiał z ukochaną, która czeka nie tylko na wiadomości tekstowe, czeka na słowa wypowiedziane. W trakcie tej dziwnej podróży wszyscy trzej bohaterowie zaczynają ze sobą rozmawiać, wcześniej tylko mówią.

Dla trzech mężczyzn wspólna podróż to

Spotkanie i oczyszczenie.

W ich kąpieli w wodach jeziora można dostrzec wymiar ablucji, tym głębszej, iż dokonanej w z udziałem dwóch żywiołów: poprzednio ognia (pożaru) i teraz wody. Zapewne nieprzypadkowo bohaterowie odnajdują siebie nawzajem w urzekającym pejzażu wciąż jeszcze dziko prezentującego się Pojezierza Augustowskiego. Może ten powrót do natury jest jednocześnie odkryciem prawdziwej, „czystej”, dotąd może stłumionej, natury bohaterów? Ich spotkanie jest dlatego istotne, prawdziwe, naznaczone rzeczywistym doświadczeniem duchowym, iż nagle są zmuszeni przyjąć punkt widzenia drugiego (Innego) – wiadomość z Anglii sprawia, że Paweł zostaje dziadkiem, a Maciek ojcem. Przyjmują te swoje nowe role, które wyrywają ich z egocentryzmu, skłaniają do empatii i solidarności. Przede wszystkim zaś – do wyrozumiałości i otwarcia na drugiego. Zatem – happy end?

Film Trzaskalskiego nie dostarcza łatwych pocieszeń. Nie unieważnia dramatów ludzkich, rodzinnych, nie udaje, iż należy zagłaskiwać rzeczywistość. Przeciwnie – sugeruje, że aby doszło do oczyszczenia człowieka ze złych wspomnień, przeżyć, uczuć i nastawień, trzeba to zło z siebie wyrzucić – choćby w postaci ostrych słów, spojrzeń, wyrzutów. Czasem to nie wystarcza i wtedy pozostaje odejście, porzucenie. Poruszamy się techniką skojarzeń, a przecież wspomniana wcześniej podróż mocno kojarzy się z kategoriami takimi jak

Odejścia i powroty.

W filmie Trzaskalskiego te pierwsze są bodaj ważniejsze i nabierają różnych sensów – niekiedy, paradoksalnie, stają się powrotami. W „Moim rowerze” tych odejść jest kilka – nie wszystkich jesteśmy świadkami, ale wszystkie budują klimat filmu. Wiemy, że Paweł odszedł od żony i syna, kierując się – jak podejrzewamy – egoistycznymi względami. Bohater niejako powiela w ten sposób postawę swego ojca, Włodka, który, co prawda, nie porzucił rodziny, ale przedłożył ponad nią wesołe, zabawowe, beztroskie życie bez zobowiązań i odpowiedzialności. Jednak najważniejsze z tych odejść dokonuje się na naszych oczach – pierwsza scena filmu to odejście Basi (Anna Nehrebecka), żony Włodka, która porzucając męża dla innej (prawdziwej?) miłości, zostawia mu w lodówce kotlety. To, wymagające nie lada odwagi, odejście bohaterki (mamy świadomość, jak dla niej trudne) jest równocześnie jej powrotem do samej siebie – do tłumionych od dawna pragnień, do szczęścia, na które w końcu sobie przyzwala. Odchodzi od swego „wiecznego chłopca”, egocentryka – jedzie do mężczyzny, dla którego to ona stanie się najważniejsza. Jej syn, Paweł, w końcu odszuka matkę w uroczym miejscu na Suwalszczyźnie, ale widząc szczęście wypisane na jej twarzy i brzmiące w jej głosie – nie pokaże się jej, nie zabierze do domu. Przyzna siedemdziesięciopięcioletniej kobiecie prawo do szczęścia, do miłości, których dotąd życie jej odmawiało. W ten sposób Paweł leczy się z własnego egocentryzmu – dostrzegając w matce zakochaną kobietę, głębiej poznaje ją i siebie – uznaje bowiem, że to inni są ważni, ważniejsi niż on sam i jego spokój.
Odejścia, których świadkami jesteśmy w filmie, najmocniej dotykają dziadka, którego rolę z naturalnym wdziękiem i wypisaną na twarzy nieporadnością życiową odgrywa Michał Urbaniak. Odejście żony jest nieodwracalne (zostawia własny telefon), podobnie jak odejście psa Kolesia, potrąconego przez samochód. Bohater stopniowo staje się coraz bardziej samotny, opuszczony, jakby los próbował się na nim odgrywać za życiowe winy mężczyzny. Ten zaś przyjmuje ową kolej rzeczy z godnością, akceptuje niesione przez los rozstania, więcej nawet – decyduje się na kolejne – z drogimi mu przedmiotami. I są to rozstania symboliczne, tak jak symboliczne są w filmie owe

Przedmioty.

Stary muzyk jazzowy nie ma wielu pamiątek, łączących go z jego pracą i pasją. Jedną z niewielu jest ustnik od ulubionego klarnetu. Przed drogą powrotną do Łodzi przekazuje go ojcu chorej dziewczynki – próbując, może po raz ostatni, sprawić komuś radość podarunkiem, wyrażającym treść jego życia. Równie znaczący jest inny gest starego muzyka – zostając sam w swoim mieszkaniu (nie chce, by syn zabrał go do Berlina), daje odjeżdżającemu do Anglii wnukowi dawny rower Pawła, na którym ten uczył się jeździć. To nie tylko rodzinna pamiątka, symboliczny znak pokrewieństwa i bliskości. Można w tym geście zobaczyć próbę naprawienia grzechów własnej młodości i niedoskonałego ojcostwa, a może również tego zła, które stało się udziałem rodziny Pawła – z jego winy. Teraz to Maciek będzie uczył swoje dziecko jeździć na małym, czerwonym rowerku. Może nie powtórzy błędów ojca i dziadka, może mniej zapatrzony będzie w samego siebie, a wyraźniej dostrzeże otaczających go ludzi i świat. W najkrótszy sposób można by skomentować film Piotra Trzaskalskiego parafrazą słów jednego z wierszy księdza Tawrdowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, zwlaszcza tych, których mamy najbliżej, bo właśnie ich często nie dosrzegamy”.

Nota biograficzna

Piotr Trzaskalski (ur. 1964) – reżyser filmowy i teatralny, autor filmów dokumentalnych, teledysków, filmów edukacyjnych. Początkowo dał się poznać jako twórca wysoko ocenianych widowisk teatralnych, także dla młodzieży. W 2002 roku zadebiutował pełnometrażowym filmem fabularnym „Edi”, wielokrotnie nagradzanym na festiwalach w Polsce i zagranicą. W 2005 r. zrealizował film pt. „Mistrz” i jedną z nowel w filmie „Solidarność, Solidarność…” składającym się z 13 krótkich utworów różnych reżyserów.

W jednym z wywiadów Piotr Trzaskalski powiedział, że właściwie każdy jego film dotyczy miłości lub jej braku.

Pytania pomocne w dydaktyce

1. Obrazy natury w „Moim rowerze” – przejawy pierwotnego piękna, wizja pustelni człowieka współczesnego, odbicia stanów ducha bohaterów?

2. Jakie znaczenia niosą zestawienia muzyki i przyrody w opowieści Piotra Trzaskalskiego? (Hipoteza interpretacyjna + próba argumentacji).

3. Historia Włodka, czyli życie przegrane? Refleksje z wykorzystaniem pojęć: wartość, antywartość. (Możliwe odwołania do systemów filozoficznych, religijnych).

4. Najbardziej przekonująco wykreowana postać w filmie „Mój rower”. Teza i argumentacja z wykorzystaniem pojęć z dziedziny sztuki aktorskiej.

Pani z Ukrainy (2002)
tytuł: „Mój rower”
gatunek: dramat, komedia
reżyseria: Piotr Trzaskalski
produkcja: Polska
rok prod.: 2012
Wróć do wyszukiwania