Miasto Aniołów

Nie widziałem filmu Wima Wendersa „Der Himmel uber Berlin”. Powstał w 1987 roku. „Miasto Aniołów” to amerykański remake tamtego obrazu. Wcisnął mnie w fotel. To takie kino, jakie uwielbiam oglądać, a jednocześnie się go boję. Bo ja lubię się bać w kinie! Seth (świetny Nicolas Cage) jest Aniołem. Przeprowadza ludzi z tego świata do tamtego. Doktor Maggie (genialna Meg Ryan) ratuje życie ludzkie. Seth zakochuje się w Maggie. I mamy problem. Niesamowita jest atmosfera tego filmu. Jakaś taka nie z tego świata. Oglądając ten film po raz pierwszy w całości, płakałem – jak całe kino. Lubię do niego wracać, ale tylko do sceny, gdy Maggie jadąc na rowerze zamyka oczy i rozkłada ręce. Co można zrobić z miłości? Co można poświęcić, żeby być razem? Czym jest miłość? Ciągle nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. A muzyka? Gdyby ścieżka dźwiękowa zawierała tylko cztery piosenki, „Uninvited” Alanis Morissette, „Iris” Goo Goo Dolls, „I Grieve” Petera Gabriela i „I Know” Jude to i tak już jest wspaniale. Te utwory powstały specjalnie do filmu. Poza tym słychać w filmie zjawiskowo piękną piosenkę „Angel” w wykonaniu Sarah McLachlan, hit „If God Will Send His Angels” U2 i tematy skomponowane przez Gabriela Yareda – mistrza nastroju. A to i tak nie cały soundtrack. Koniecznie proszę do niego wracać.

Budżet filmu wynosił 55 milionów dolarów, przychody dały prawie 200 milionów.

W 1998 roku Meg Ryan była piękną, zjawiskowo piękną kobietą. Kochałem się w Niej. Potem zaczęła poprawiać sobie twarz, a ostatnio coraz bardziej upodobniła się do Jokera z „Batmana”. Ale to już zupełnie inna historia…